Kontener 44

0
(0)

Autor: Tomasz “Azamer” Mikiera

Świat Zabójców – misja, w której Miłosz chce jedynie wypróbować swój oręż, a Tomasz nie może znieść ilości zła, panoszącego się po świecie.

[12+] [przemoc] [wulgarny język]


Soczyste przekleństwo wyrwało się z ust mężczyzny pochylonego nad warsztatowym stołem. Spojrzał w górę, mrużąc oczy przed drobinami spadającego kurzu. Westchnął ciężko i pokręcił głową. Warunki w jakich musiał pracować wołały o pomstę do wszystkich bogów. Przerzucił stronicę wiekowej księgi i ponownie skupił się na encyklopedycznych wywodach niejakiego Jargrima z Bronowic.

Krasnolud będący autorem opasłego tomiszcza miał pióro lekkie niczym dwuręczny topór dzierżony przez zabójcę trolli. Przedzieranie się przez kolejne suche, pozbawione polotu wersy sprawiały, że Miłosz coraz częściej myślał o wyrzuceniu książki przez okno. Jednak w obecnych warunkach byłoby to dość kłopotliwe, bowiem pracownia znajdowała się kilka metrów pod ziemią.

– Hmmm… A jakby tak… Ciekawe…

Chwycił rylec grawerski do metalu i powoli, z pieczołowitością godną średniowiecznego kopisty, zaczął przenosić symbol z księgi na obuch dwuręcznego młota. Ręka zarówno rzemieślnika jak i artysty, nie zadrżała nawet wtedy, gdy na piętrze ponownie coś wybuchło z siłą sporej petardy.

Po nakreśleniu runy Miłosz spodziewał się, że broń rozjarzy się anielskim blaskiem, a z przestworzy słychać będzie słowa uznania, płynące od samego Wszechojca. Jeszcze przez kilka sekund zerkał na oręż, wmawiając sobie, że za moment nastąpi jakiś przełom. Wciąż jednak miał przed sobą ogromny kawał uformowanego metalu, a nie magiczny przedmiot zdolny gnieść zastępy wrogów na papkę.

– Kurwa mać – podsumował swoje wysiłki, ze złością odkładając rylec na blat i czując narastającą potrzebę obarczenia kogoś winą. Na szczęście Los, Przeznaczenie, scenariusz oraz autor tego tekstu przybyli mu z pomocą.

Na suficie pojawiło się małe, lecz szybko powiększające się pęknięcie. Miłosz uchylił się przed kawałem gruzu, który najpewniej zmiażdżyłby mu czaszkę. Heros oddalił się na bezpieczną odległość i stojąc z założonymi na piersi rękoma, obserwował rozwój wypadków.

Nagle do pracowni Miłosza wpadło coś wrzeszczącego i miotającego nogami w powietrzu. Oczywiście ruszało kończynami tylko przez chwilę, gdyż bardzo szybko zostało przysypane grubą warstwą betonu i drewna. Wojownik dostrzegł nawet kilka fragmentów płytek, którymi wyłożona była podłoga w kuchni.

Władca Portali poczekał chwilę aż opadnie kurz, po czym podszedł do gruzowiska i spojrzał w górę. Zauważył grube, połamane deski poddasza, gdzie mieściła się pracownia Pana Ciemności. Pokręcił głową i zaczął powoli klaskać.

– Pogratulować, kolejne mieszkanie do remontu. I to niby ja nie dbam o nasz stan konta.

– Ueeehh – rozległo się spod gruzowiska.

– Oczywiście wielki pan magik od siedmiu boleści musi przeprowadzać swoje eksperymenty w domu. Bo na zewnątrz jest za jasno, zbyt dużo ludzi, musimy działać dyskretnie…

– Apsik – z zawaliska wydostał się obłok kurzu.

– Gówno, a nie na zdrowie! Zniszczyłeś mi dwutygodniową pracę nad jedną z najlepszych broni w historii ludzkości! Ty bezużyteczna, beznadziejna kupo orczego łajna!

Miłosz kontynuował swoją tyradę (przez wzgląd na młodszych odbiorców nie przytoczę jej treści), a Tomasz powoli wygrzebywał się spod gruzowiska. Oprószona szarym pyłem łepetyna wychynęła spomiędzy kamulców, a za nią podążyła reszta patykowatego ciała. Na szczęście mag nie odniósł żadnych większych obrażeń. W końcu powiadają, że licho złego nie bierze. W sumie mówią też, że głupi ma szczęście. W tym wypadku oba te powiedzenia były ze sobą dość mocno związane.

– Udało mi się! – wykrztusił zadowolony z siebie Pan Ciemności, wypluwając kurz zmieszany ze śliną.

– Rozjebać dom? No, gratulacje.

– Nie, nareszcie opracowałem nowy ruch, zaraz ci pokażę. Nazwałem go Całun Cienia.

– Lamerska nazwa… – skrzywił się Miłosz, obdarzony nadludzkim wyczuciem gustu w kwestii superbohaterskich nazw i przydomków.

– Poczekaj, patrz uważnie.

– Znowu chcesz coś wysadzić?

– Cicho…

Tomasz stanął na szeroko rozstawionych nogach, przymknął oczy, wystawił ręce przed siebie i wykonał jakieś dziwne, skomplikowane ruchy dłońmi. Czynności te przypominały składanie pieczęci lub dzierganie obciachowego, świątecznego swetra na niewidzialnych drutach. Po chwili z otworu nad nimi opuścił się mały pająk i zawisł na cienkiej pajęczynie półtora metra nad podłogą piwnicy. Poza tym nic się nie wydarzyło.

Mag otworzył jedno oko, zerknął wokół, po czym głośno wypuścił powietrze z płuc. Rozluźnił ramiona, wyrzucił ręce do przodu, wykonując tajemnicze gesty dłońmi i dodatkowo przykucnął jakby przygotowywał się do zjazdu na nartach. Wbił zdeterminowane spojrzenie w ścianę przed sobą i krzyknął:

– Całun Cienia!

– W takiej pozycji to możesz sobie w kiblu drzeć mordę. Przestań się wygłupiać i wypad z mojej pracowni – Miłosz brutalnie podsumował jego wysiłki.

– Nie rozumiem. Ale przecież… – Tomasz patrzył na swoje dłonie, czarna błyskawica zatańczyła między kciukiem a palcem wskazującym.

– Może zamiast zajmować się pierdołami, pomógłbyś mi z tym badziewiem?

Wojownik podszedł do stołu warsztatowego i pochylił się nad bronią. W kilku zdaniach objaśnił dotychczasowe postępy (a raczej ich brak) oraz jaki według niego powinien być efekt końcowy. Tomasz chwycił księgę i zaczął wertować kolejne stronice w poszukiwaniu opisów run użytych przez przyjaciela. Mruknął coś pod nosem, poprawił okulary i odczytał mały fragment u dołu jednej ze stron.

– Czytałeś przypisy?

– Tam nigdy nie ma nic ciekawego – burknął Szyderca i wzruszył ramionami. – I ten krasnal pisze jakby pierwszy raz trzymał pióro w rękach. Same pierdoły.

– Stary… To jest wstęp do jego rozprawy na temat run. Jargrim był jednym z największych znawców krasnoludzkiej myśli technicznej i magicznej. Polecam ci tom czwarty, w którym pochyla się nad właściwościami skał magmowych…

– Do rzeczy – przerwał mu zniecierpliwiony kompan.

– Hm… Tu jest napisane, że do aktywacji i właściwego działania runy niezbędna jest odrobina energii magicznej. Zobaczmy…

Miłosz zajrzał mu przez ramię. Patrzył jak między palcami pochylonego maga zaczynają przeskakiwać ciemne iskry wyładowań. Skrzywił się, gdy jedna z miniaturowych błyskawic wypaliła ciemny ślad na blacie warsztatowego stołu. Wstrzymał oddech, gdy palec Tomasza dotknął wyrytej w metalu runy.

Nic się nie wydarzyło. Mag zabrał rękę, poprawił okulary zsuwające się z nosa i z bliska przyjrzał się krasnoludzkiemu znakowi. Przez chwilę porównywał dzieło Miłosza z rysunkiem Jargrima. Przerzucił kilka stronic w poszukiwaniu kolejnych pominiętych przypisów. W końcu wyprostował się i rzucił z głupawym wyrazem twarzy, który według niego miał wyrażać bezradność:

– Badziewie. Nie działa.

– Może ja spróbuję.

– Jak już wspomniałem, tutaj potrzebna jest energia magiczna, więc gówno zdziałasz…

– Przestań chrzanić! – zirytował się Miłosz. – Też jestem po części magiem! Tworzę portale i w ogóle jestem zajebisty.

Pan Ciemności pokręcił głową, przysunął sobie krzesło i usiadł, zakładając nogę na nogę oraz splatając dłonie na podołku. Przygotowany do wykładu obdarzył przyjaciela profesorskim spojrzeniem, które było mieszaniną kpiny i pogardy wymierzonej w stronę głupawego studenta.

– Czy ty w ogóle zastanawiałeś się nad istotą swojego daru?

– Oczywiście… – odparł niepewnie wojownik. – Składam pieczęcie i dzieje się magia, są portale i mogę się przemieszczać lub coś z nich wyciągać.

Tomasz przymknął na chwilę oczy, westchnął i pokręcił głową, jakby nie dowierzał w to, co przed chwilą usłyszał. Po takiej odpowiedzi miał ochotę wziąć od Miłosza indeks, wpisać mu dwóję i wyrzucić ze swojego gabinetu. Zebrał się jednak w sobie i powoli zaczął tłumaczyć:

– To o wiele bardziej skomplikowane. Wiem, że przychodzi ci to naturalnie, więc może dlatego nie zaprzątałeś sobie tym głowy… Jakbym zapytał, co robi człowiek, to pewnie byś odpowiedział, że to, co wszyscy: żre i sra.

– Definicja dobra jak każda inna – burknął szermierz.

– Ale wyrzucasz przy tym mnóstwo innych aspektów! Pochodzenie, sztukę, technikę, cel… A w twoim przypadku wolę.

– Nie rozumiem.

– Nie posiadasz energii jako zasobu. Masz wolę zdolną odrobinę naginać rzeczywistość. I dopóki masz niezachwianą wiarę w siebie, dopóty możesz walczyć.

– Czyli jestem niepokonany – wyszczerzył się Miłosz.

– Oczywiście, że nie. Po prostu jedynym twoim limitem jest wiara we własne umiejętności lub odpowiednio silne pragnienie pokonania przeciwnika. Ale to już za mocno zagłębiam się w szczegóły. Mógłbym tu jeszcze zastanowić się nad kwestią jak nadwyrężanie woli, czyli tworzenie dużej ilości portali, ma wpływ na ciało, lecz nie będę ci mieszał w głowie.

Tomasz zamilkł a koniec wykładu obwieścił pojedynczy, ostry dźwięk przychodzącej wiadomości lub powiadomienia. Wyciągnął z kieszeni szaty komórkę, lecz zawahał się i przez chwilę z zamyśleniem trzymał ją w dłoni. W końcu rzekł:

– Zadanie domowe. Jak myślisz dlaczego otrzymałeś taką a nie inną moc? Portale, mobilność, nieograniczona wolność?

– Żebym mógł błyskawicznie uciec przed twoim pierdoleniem? – spytał kompan, mający już serdecznie dość przydługiego wykładu.

– A może ma coś wspólnego z tym twoja wieczna chęć podróży? Poszukiwania nieznanego? Sedno duszy.

– Ciekawe rzeczy opowiadasz. Ciekawe… A co w tobie tkwi mądralo?

– Życiowe bagno i emocjonalny diabelski młyn – Tomasz wzruszył ramionami i jednym ruchem odblokował trzymany telefon.

W górnej części ekranu znajdowała się koperta, symbolizująca nową wiadomość. Mag wszedł w skrzynkę odbiorczą i zagłębił się w treść otrzymanego maila. Z każdym słowem jego brwi unosiły się w zaskoczeniu, jakby z zamiarem dotknięcia linii włosów.

Tymczasem Miłosz pochylił się nad swoim nieudanym eksperymentem i z obrzydzeniem stwierdził, że z runicznych zagłębień wypływa gęsta, czarna maź. Sięgnął po chusteczkę i uważając, by nie dotknąć smolistej brei, zaczął oczyszczać broń. Po chwili runa rozjarzyła się jasnym blaskiem i rozległ się dźwięk przypominający zatrzaśnięcie starych, ciężkich odrzwi.

– Udało się? – mruknął pod nosem, zaciskając dłonie na rękojeści bojowego młota. – Ale nie czuję żadnej różnicy, z runą czy bez.

– Chyba mamy robotę – powiedział Tomasz. – Dziwne.

– Co takiego?

– Dostałem maila z adresem portu i numerem kontenera, który podobno dzisiaj będzie rozładowywany. „Możecie uratować lub zakończyć wiele istnień. Jedna decyzja wystarczy, by przechylić szalę moralności”. Podpisano: Pajęcza Królowa.

– Kobieta? – uwaga Miłosza jak zwykle skierowała się na niewłaściwe tory. – Masz coś jeszcze? Napisz coś w odpowiedzi… Może zagadaj z prośbą o więcej informacji?

– Nie można wysłać maila zwrotnego, wyskakuje jakiś błąd. W ogóle nie ma adresu nadawcy. Może to jakiś żart?

– Dobra tam, będziemy się nad tym zastanawiać po drodze. Ruszamy przetestować to cacko – wojownik podrzucił broń i złapał ją zręcznie.

– Ale jest zbyt wiele niewiadomych! – zapierał się Tomasz. – To może być pułapka! Zresztą nie pracujemy za darmo! I mam złe przeczucia. Wiesz jaki numer ma ten kontener?

– Jaki?

– 44. A w chińskim i w językach pochodnych to bardzo zły znak. Czwórka przynosi pecha. A tutaj są aż dwie!

– Nie znam żadnego chińczyka, więc mam to gdzieś. Rusz dupę.

***

Ulubionym zajęciem księżyca, podróżującego po ciemnym nieboskłonie, było obserwowanie ludzi. Zazwyczaj wypatrywał jednego, niezwykłego człowieka i podążał za nim wzrokiem dopóty, dopóki ten nie zrobił czegoś głupiego, śmiesznego lub społecznie nieakceptowalnego. Wybierał więc jednostki silnie podchmielone, dziwacznie ubrane i zachowujące się jak owłosiony naczelny, dopiero co wypuszczony z klatki.

Miał niesamowite szczęście i dryg do tych wyborów, bowiem każdej nocy zaśmiewał się w głos, ocierając łzy wypływające z dwóch największych kraterów. Tej nocy skierował swój wzrok nie na jednego, lecz na dwóch małpoludów, którzy po wyjściu z domu natychmiast zwrócili jego uwagę. Co więcej, po krótkim przeszperaniu swej dziurawej jak szwajcarski ser pamięci, kojarzył, że już kiedyś ich obserwował. I doskonale się przy tym bawił.

Przygarbiony, skrywający swą twarz pod kapturem Tomasz, minął wejście do ogromnej i technologicznie zaawansowanej hali produkcyjnej, gdzie produkowano patelnie z kosmicznie trwałą powłoką. Zatrzymał się, nasłuchując kroków pijanego, starego stróża, który co godzinę patrolował teren. Miał nadzieję, że o tej porze pracownik ochrony daruje sobie nocne przechadzki i będzie zajęty głośnym pochrapywaniem w ciepłej strażniczej budzie.

Przyklęknął przy metalowym, wysokim na dwa i pół metra ogrodzeniu, i zerknął na Miłosza. Nieruchomą i wyprostowaną postawę Zabójcy można było porównać do monumentalnego, alabastrowego posągu, gdyby nie jego ciągłe posapywanie i świszczący oddech, wydostający się z rozchylonych ust.

– Po co to ze sobą targasz? – zapytał Tomasz, wskazując paluchem na dwuręczny młot bojowy w rękach kompana. – Wrzuć go do portalu i po sprawie.

– Przyzwyczajam się do jego ciężaru. To doskonały trening! – zaperzył się Miłosz, po czym spojrzał na stalowy słupek i zacisnął palce na rękojeści broni.

– Nawet się nie waż!

– Ale muszę go wypróbować!

– Jeszcze będzie okazja. Musimy rozeznać się w sytuacji, więc działamy powoli i na spokojnie. I przestań robić tę minę zbitego psa o smutnych oczach, bo ona już na mnie nie działa.

Pan Ciemności skupił swą uwagę na ogrodzeniu, dlatego też nie zauważył jak komicznie wykrzywione usta Miłosza przez dłuższą chwilę poruszają się w niemej parodii rozważnych słów maga. Skończywszy przedrzeźniać kompana, nachylił się ku niemu i spytał z zaciekawieniem w głosie:

– Co robisz?

Rozległo się przeciągłe, zirytowane westchnięcie. Zaraz za nim nadeszła odpowiedź, w której nasączone jadem i niechęcią słowa sprawiłyby, że większość umilkłaby z przestrachem. Oczywiście na Miłoszu nie zrobiły one większego wrażenia.

– Możesz w końcu zamknąć tę pieprzoną mordę? Próbuję się skoncentrować!

– Cały czas marudzi, że nikt nie interesuje się jego badaniami… A jak człowiek o coś spyta, to reaguje jak brudas na widok mydła – mruknął pod nosem Miłosz, lecz na tyle głośno, by kompan go usłyszał.

– Jeśli miałbym ci wyjaśniać istotę mojej magii, to spędziłbym tu jebaną dekadę, a ty i tak niczego byś nie zrozumiał – wycedził mag przez zaciśnięte zęby.

– Dobrze, już dobrze. Przecież nie ma o co się złościć.

– To przestań mnie podkurwiać!

Szyderca wydał z siebie stłumiony dźwięk, który można było odebrać jako urwany chichot, prześmiewcze parsknięcie lub radosny pomruk. Wypełnił właśnie codzienne zadanie, polegające na zirytowaniu towarzysza. W myślach przyznał sobie odpowiednią ilość punktów doświadczenia, pamiętając o bonusach za styl.

Tymczasem Tomasz w skupieniu patrzył na swój palec wskazujący, koncentrując na nim moc. Czerń otoczyła paznokieć, poruszając się leniwie niczym stara baba w kolejce do sklepowej kasy. Wola maga sprawiła, że nieistniejąca staruszka zagęściła ruchy i z szybkością błyskawicy zaczęła wykładać towary na taśmę.

Pan Ciemności przyłożył palec do ogrodzenia i zaczął tworzyć przejście przez metalową przeszkodę, przepalając druciane pręty. Po chwili chwycił za siatkę i pociągnął, a ostatnia z niedokładnie rozciętych, rozżarzonych linii wygięła się i ustąpiła. Owalny kawałek złomu wylądował na ziemi.

– Trzeba było powiedzieć to wziąłbym palnik – mruknął Miłosz.

Tomasz nie zareagował na zaczepkę. Przelazł przez wyciętą dziurę w ogrodzeniu i przywarł plecami do jednego z kontenerów. Sięgnął do prawej kieszeni szaty i wyciągnął latarkę. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, włączył urządzenie. Przez kilka sekund wodził jasnym snopem światła po metalowej powierzchni, aż natrafił na kilka czerwonych cyfr.

– 1268 – szepnął w zastanowieniu. – Ciekawe w jakiej kolejności je rozładowują…

– Co tam marudzisz pod nosem? – zapytał wojownik.

– O właśnie! Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu – wyrwany z zadumy Tomasz uśmiechnął się kpiąco. – Szukamy czterdziestki czwórki. No dalej, użyj swego legendarnego daru tropiciela.

Miłosz zerknął w prawo na długi rząd ustawionych kontenerów. Spojrzał w lewo i zobaczył dokładnie to samo, zupełnie jakby miał przed sobą dwie identyczne fotografie. Pociągnął nosem jakby chciał znaleźć wskazówkę w chłodnym, nocnym powietrzu, lecz wyczuł jedynie nikły zapach nieświeżych ryb.

Przejął od kompana latarkę i poświecił w górę i w bok, przyglądając się oznaczeniom na metalowej powierzchni. Następnie pokręcił głową i bez słowa zagłębił się w jedną z ciemnych alejek. Tomasz nie ruszał się z miejsca, więc po chwili blond łepetyna Szydercy wyłoniła się z mroku i zapytała:

– No i czego tak stoisz?

– Jesteś pewien, że to właściwa droga? – zapytał niepewnie mag.

– Oczywiście.

– Jakim cudem? Przecież wszystkie wyglądają podobnie, a ja mam przeczucie, że powinniśmy iść w prawo, a nie na wprost.

– Niektóre upośledzenia nie znają granic – wyszeptał Miłosz jak mantrę, po czym snop światła z latarki padał na kolejne cyfry namalowane na kontenerach.

– Nie było tematu – mruknął Tomasz, patrząc na malejące liczby. Malejące dokładnie w kierunku, wybranym przez wojownika.

Szli w milczeniu, co jakiś czas zatrzymując się na rozwidleniach, by upewnić się, że wciąż wybierają właściwą drogę. Po kilku minutach marszu dotarł do nich nikły szmer rozmów. Zatrzymali się, z mroku obserwując dobrze oświetloną główną alejkę portu przeładunkowego. Pod najbliższą latarnią stało dwóch mężczyzn, palących papierosy.

Miłosz zaklął w duchu na widok czarnych kamaszy, wojskowych kamizelek taktycznych oraz dwóch krótkich automatów przewieszonych przez żołnierskie plecy. Wojownik zacisnął dłoń na rękojeści bojowego młota, po czym zerknął na kompana:

– Mogę?

– Przestań się wygłupiać – warknął mag. – Nawet nie wiemy, czego pilnują. Musimy zebrać więcej informacji. Poczekaj chwilę.

Wojownik skrzywił się lekko i powstrzymał się przed zrobieniem tego, na co miał ochotę. Doskonały plan ataku z zaskoczenia i rozgniecenie tych dwóch żołdaków na miazgę, będzie miał na podorędziu niczym asa w rękawie. Zamysł ten może i nie był skomplikowany, lecz Miłosz nie miał żadnych wątpliwości, co do jego skuteczności i poziomu heroizmu.

Klepnięcie w ramię przerwało jego rozważania, w czasie których żołnierze skończyli palić i rzucili niedopałki na ziemię. Mężczyźni odwrócili się do siebie plecami i wrócili do patrolowania terenu. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności jeden z nich zbliżał się do kryjówki Zabójców.

– Nawet nie próbuj! – wyszeptał Tomasz przez zaciśnięte zęby, widząc jak Miłosz unosi młot. – Odsuń się.

– Zaczynasz mnie wkurzać… Dlaczego to ja nie mogę się tym zająć?

– Bo wpieprzyłeś runę siły do dwuręcznej broni i mógłbyś go zabić jednym ciosem? A warto by było z nim pogadać i się czegoś dowiedzieć, prawda?

– To ma sens – przyznał niechętnie wojownik, opuszczając broń.

– Dobra, czas na moją nową supertechnikę!

– Tę, którą rozwaliłeś pół domu?

– Tak, ale tym razem się uda! I zamknij mordę, bo jest już blisko!

Żołnierz przystanął i sięgnął po karabin, kierując lufę w stronę dziwnych odgłosów, dobiegających z alejki między dwoma kontenerami. Jego dłoń powędrowała w kierunku paska, do którego przytroczona była krótkofalówka. Chwycił urządzenie, przyłożył je do ust i już miał złożyć raport o wtargnięciu do strefy, gdy odebrano mu zmysł wzroku. Wszystko wokół pochłonęła ciemność.

Rzucone w panice słowa nie dotarły do jego kompanów, radionadajnik wydał z siebie kilka trzasków i zamilkł. Strażnik wystawił przed siebie jedną rękę, drugą wciąż ściskając automat gotowy do wyplucia zabójczej serii. Po chwili zdał sobie sprawę, że nie jest sam. Usłyszał stłumione przekleństwa i złorzeczenia, oczerniające „jakiegoś idiotę, który nie potrafi w magię”.

– Gówno, nie technika! – grzmiał zirytowany głos. – Nic nie widzę! Gdzie moja prawa ręka? I mój młot?! Magiku od siedmiu boleści!

– Przecież wciąż masz poczucie własnego ciała, kretynie. I z tego co widzę, to wciąż ściskasz rękojeść broni.

– Rzeczywiście coś czuję, takie jakby mrowienie w palcach… Żeby komuś przypierdolić za bezużyteczne czary-mary!

– Ja tam widzę doskonale – odparł zadowolony z siebie Tomasz.

– Jakbym był naturalnie ślepy jak kret i nosił okulary ze szkłami, przypominającymi denka od słoików z kiszonymi ogórkami, to też bym coś widział – odgryzł mu się Miłosz, który uczynił krok do przodu i głuchym łupnięciem wpadł na twardy bok kontenera.

– Kto tam jest? Mam broń! – wrzasnął żołdak przestraszony nagłym hałasem.

– Ja też! – odkrzyknął wojownik, rozmasowując sobie czoło.

Tomasz wyszczerzył kły w diabolicznym uśmiechu. Bezszelestnie podszedł do mundurowego i grzmotnął go pięścią w prawe ucho. Zaskoczony mężczyzna zatoczył się, lecz nie upadł. Za to prawie natychmiast uniósł broń i nacisnął spust. Ogłuszający terkot serii sprawił, że Miłosz przestał kląć na towarzysza i zaczął złorzeczyć na najemników o ujemnej inteligencji, gdy jedna z kul świsnęła mu tuż przy uchu.

Mag doskoczył do mężczyzny, który właśnie sięgał po kolejny magazynek i położył dłoń na automacie. Czarna maź pochłonęła broń, zmieniając ją w kawał poskręcanego, bezużytecznego złomu. Tomasz wykrzywił wargi, uchylając się przed ciosem noża o długim ostrzu. Dopadło go znajome uczucie irytacji.

Zadowolenie z opanowanej techniki było już nikłym wspomnieniem. Niczym róża pochłonięta przez chwasty, zostało zagłuszone przez zachowanie Miłosza, który właśnie zapętlił się w wyzwiskach, powtarzając te z początku tyrady. Dlaczego choć raz wojownik nie mógł go klepnąć po plecach i powiedzieć czegoś miłego? Ten jeden jedyny raz…

– Dość zabawy – warknął mag, a z jego palców wystrzeliły pnącza, które oplotły i unieruchomiły najemnika. – Straciłem tu wystarczająco dużo czasu. Kontener 44. Mów.

– Ja nic nie wiem… Co tu się w ogóle dzieje? Kim jesteście?

– Skup się, bo ja tu zadaję pytania – mruknął Tomasz. Pnącza na szyi żołdaka zacisnęły się nieznacznie. – Kontener 44. Gdzie jest i co jest w środku?

– Nie wiem! – zawył mężczyzna. – Jest jakiś kontener na centralnym placu przy terminalu. Jestem tu pierwszy dzień i kazali mi patrolować obrzeża! Błagam, nic więcej nie wiem.

– Powiedzmy, że ci wierzę.

– A ja nie! Zaraz wycisnę z niego wszystkie odpowiedzi! – krzyknął Miłosz, po czym rozległ się ogłuszający huk.

Pan Ciemności odwrócił się natychmiast i zobaczył wojownika, stojącego przy kontenerze, w którym ziała ogromna wyrwa. Z wyszczerbionej luki wysypywały się uszkodzone pakunki, spadające z wysokich palet. Władca Portali zacisnął dłoń na rękojeści młota, a z jego ust wydobył się pomruk:

– Chyba go nie trafiłem… Zaraz to naprawię.

– Przestań rozwalać wszystko wokół? Nie możesz przez chwilę stać spokojnie? Gdyby nie to, że Całun Cienia jest dźwiękoszczelny, mielibyśmy na głowie całą ochronę portu! Pomyśl trochę!

– Dobra, tylko pospiesz się, bo ciemno tu jak w dupie i zaczyna mi się nudzić.

Tomasz zmełł w ustach przekleństwo i złożył dłonie jak do modlitwy. Mrok przerzedził się, z każdą sekundą stawał się coraz słabszy, aż w końcu ustąpił zwykłej nocnej aurze. Znowu stali w alejce między kontenerami, obserwowani przez pooraną kraterami twarz księżyca.

Czarne pnącza zwiększyły nacisk na grdykę żołnierza. Gdy tylko stracił przytomność, Tomasz cofnął energię i sprawdził jego stan. Mężczyzna oddychał miarowo i poza widocznymi ciemnymi pręgami na szyi, nie odniósł żadnych poważniejszych obrażeń. Z wysiłkiem chwycił nieprzytomnego za ramiona, usuwając go z głównej drogi.

– Tak w ogóle to, co to było? Pole ciemności? Bąbel o określonej średnicy? Magiczna płachta maskująca? – zastanawiał się Miłosz, analizując technikę, której padł ofiarą.

– Strefa mroku odgradzająca od świata. Bezpieczna przestrzeń. Czułem się tam… Jakby to wyjaśnić: w pełni sobą.

– Yhym… Mnie zbierało się na bełta.

Mag nie zareagował na zaczepkę, choć odczuł nagły skok ciśnienia krwi po słowach przyjaciela. Pamiętając o misji, odwrócił się i kilkoma skomplikowanymi wymachami ramion nałożył prowizoryczną czarną płachtę na zniszczony kontener. Iluzja była tak nieudolna, że przejrzałby ją nawet kanałowy szczur, który jedno oko stracił w pojedynku o ogryzek jabłka, a na drugie ledwo widział. Mimo tego Tomasz liczył, że noc, żołnierska rutyna oraz szczypta szczęścia wspomogą jego wysiłki i nikt nie zauważy niczego podejrzanego.

Ponownie zaczęli przemykać między kontenerami. Coraz częściej napotykali uzbrojonych mężczyzn, co utwierdzało ich w przekonaniu, że zmierzają we właściwym kierunku. Konsekwentnie zbliżali się do celu, jednak irytacja Pana Ciemności rosła z każdym kolejnym krokiem. Oraz z każdym kolejnym nieprzytomnym strażnikiem, którego Zabójcy zostawiali za swoimi plecami.

Znudzony skradaniem się Miłosz wymyślił grę, polegającą na wabieniu żołdaków gwizdem, sapaniem lub innym dziwnym odgłosem i waleniu im z pięści w mordę. Argumentował to tekstami o „zmniejszaniu liczebności wroga” oraz „wybieraniem tylko tych, co wyglądają na zmęczonych lub potrzebujących odpoczynku”. Jednak Tomasz nie był tak naiwny, by mu uwierzyć i miał przeczucie, że takie działanie odbije im się czkawką.

Wreszcie dotarli do rozwidlenia. Przed nimi rozciągał się pokaźnych rozmiarów plac przeładunkowy. Mag ujrzał nie jeden, lecz dwa kontenery, przy których kręcili się ludzie w szarych uniformach, czujnie obserwowani przez kilkunastu strażników. Ogromna metalowa skrzynia z numerem 45 została otwarta i z pomocą wózków ręcznych wyładowywano z niej kwadratowe pudła. Te zaś niesiono do budynku po prawej, służącego za terminal i stację przeładunkową.

– Sporo ludzi – mruknął Tomasz kucając i przygryzając usta.

– Damy im radę.

– Nie chcę nikogo zabijać. Nie wiem nawet, po co tak naprawdę tu jesteśmy. Ale sądzę, że w środku znajdziemy odpowiedź – wskazał na zamknięty kontener z numerem 44.

– Tylko jak się tam dostać?

Los prawie natychmiast dał Miłoszowi odpowiedź. Jeden ze strażników pilnujących rozładunku, sięgnął po krótkofalówkę i wsłuchał się w płynący z urządzenia raport. Z wyraźnym podenerwowaniem rzucał rozkazami na lewo i prawo. Zebrał wokół siebie trzynastu mężczyzn i wraz z nimi zaczął biec w kierunku Zabójców.

Miłosz splunął i zacisnął palce na rękojeści bojowego młota. Tomasz czuł jak serce na moment przestaje mu bić i ponownie bierze się do pracy w momencie, gdy żołdacy wbiegają w równoległą im alejkę. Otarł pot z czoła, jednocześnie widząc jak pracownicy portu przerywają rozładunek i znikają w wejściu do budynku. Przy kontenerach zostało jedynie trzech uzbrojonych żołnierzy.

– Biorę tych dwóch z prawej – mruknął Tomasz do przyjaciela, a ten skinął głową.

Mag nie spuszczał oczu z mężczyzn, jednocześnie wykonując takie ruchy palcami jakby grał na niewidzialnej harfie. Po zalanym betonem podłożu przemknęły ledwo zauważalne smugi energii, aż w końcu dotarły do wojskowych kamaszy. Cień mknął po butach w górę i pokonawszy drogę od kostek aż po klatkę piersiową, zatrzymał się w okolicach splotu słonecznego.

Tomasz wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu. Gwałtownie zderzył ze sobą dłonie, podobnie jak stonowany odbiorca niezbyt udanego spektaklu, który pojedynczym klaśnięciem wyraża zawód otrzymanym dziełem, lecz równocześnie docenia pracę aktorów.

Miłosz zerwał się z miejsca i błyskawicznie skrócił odległość do swojego przeciwnika. Kątem oka zauważył jak jakaś niewidzialna siła chwyta dwóch żołnierzy i gwałtownie ciągnie ich ku sobie. W głowie pojawił mu się obraz domorosłego lalkarza, który zbliża do siebie dwie kukiełki z zamiarem ukazania widzom czegoś na kształt pocałunku.

W tym przypadku zamiast imitacji całusa, rozległo się nieprzyjemne łupnięcie i dwa ciała bezwładnie osunęły się na ziemię. Ostatni żołnierz natychmiast obrócił się w stronę hałasu, podniósł broń i w ułamku sekundy pojął, że popełnił błąd. Siła uderzenia miotnęła głową żołdaka na bok, wychodząc na umówione spotkanie z metalową powierzchnią kontenera.

Rozległ się głuchy brzdęk, w trakcie którego łepetyna strażnika niechybnie pękłaby na dwoje, gdyby nie lekki hełm taktyczny, który w większości przyjął na siebie impet ciosu. Miłosz pochylił się nad nieprzytomnym mężczyzną, rozmasowując zaczerwienione knykcie u prawej dłoni.

– Trochę przesadziłem… – mruknął, przyglądając się wgłębieniu w twardym kevlarze. – Chyba wziąłem za duży rozbieg.

– Prawie się wywróciłeś – powiedział z niesmakiem Tomasz, podchodząc do przyjaciela.

– Bzdura! Po prostu wraz z ostatnim krokiem wykręciłem się, by uzyskać większą energię kinetyczną – demonstrował, okręcając tułów i biorąc solidny zamach. – Widzisz? Siła przepływa przez całe ciało, zwiększając swą wartość. Zresztą, co ja ci będę tłumaczył…

– Po prostu przyznaj, że prawie się wyjebałeś. Oszczędzi ci to masę potu przy wymyślaniu kolejnych bzdurnych teorii.

Miłosz zacisnął zęby i odwrócił się w stronę kontenera. Pomruk o ignorantach, posiadających wiedzę na poziomie pasącej się na łące krowy, prawie natychmiast scalił się z nocną ciszą. Władca Portali wolał nie wdawać się w dyskusje z magiem, który z fizyki na poziomie szkoły średniej miał naciąganą tróję. Wojownik nie wiedział, co gorsze: mizerna zdobyta ocena, ledwo odzwierciedlająca stan wiedzy, czy też fakt, że Tomasz był z niej niezwykle dumny.

– Nareszcie – mruknął Miłosz, patrząc na metalową kłódkę, zabezpieczającą kontener 44. – Wypróbuję swój młot.

– I uderzeniem zwalisz nam na głowę pozostałych żołdaków? Nie, dziękuję – powstrzymał go Tomasz, który właśnie kładł dłoń na zimnym metalu.

Skobel pożerany przez czarną pleśń przestało istnieć po kilku sekundach. Z trudem uchylił ciężkie, metalowe wrota i zajrzał do wnętrza tajemniczego kontenera. Znieruchomiał.

Momentalnie wszystkie jego emocje zniknęły, jak notatki z tablicy starte gąbką przez spieszącego się z materiałem belfra. Jak sparaliżowany stał jedynie i patrzył, przeklinając dar widzenia w ciemności. Coś ścisnęło go w gardle. Bezskutecznie próbował połknąć ślinę, czując w przełyku zalegającą, obrzydliwą kluchę. Ciężar w piersi stał się niewyobrażalny. Mag czuł jakby całe jego człowieczeństwo rozpadło się na kawałki i gdzieś umknęło, nie oglądając się za siebie.

W głębi kontenera rozległ się płacz dziecka, który zaraz ucichł. Dostrzegł skuloną, przestraszoną kobietę, przyciskającą dłoń do umorusanej twarzy siedmioletniego chłopca. Obróciła się plecami i zniknęła, przesłonięta przez ściskające się brudne, śmierdzące ciała. Ludzka masa, pozbawiona nadziei i zawieszona między życiem a śmiercią, nie zwracała uwagi na mężczyznę przy wyjściu. Pod ich stopami walały się resztki zgniłej żywności. Wokół panował smród spoconych ciał zmieszany z duszącym odorem moczu i odchodów.

Z kłębowiska ciał wynurzyła się dziewczyna, mająca nie więcej niż dwanaście lat. Zielona, upstrzona rdzawymi plamami sukienka luźno zwisała jej na wychudzonych ramionach. Wyciągnęła do niego rękę w dziecięcej prośbie o pomoc i ratunek. Dostrzegł w jej oczach iskierkę nadziei, która już dawno zgasła w otaczających ją dorosłych.

– Zaraz wrócę – szepnął, przymykając drzwi kontenera.

Gdy Tomasz się odwrócił, przez plecy Miłosza przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Wzdrygnął się, patrząc w pozbawione białek oczy przyjaciela, teraz przypominające dwie bezdenne studnie.

– Pracownicy fabryk, praczki, szwaczki, pomocnice domowe – szepnął Tomasz, gdy w końcu udało mu się przełknąć tę paskudną gulę, zalegającą w gardle. – Wykorzystywani, zmuszani, pozbawieni wolności i wszelkich praw do bycia sobą. Niewolni.

– Stary?

– Jak nakręcane zabawki. Tanie, bezwolne, uzależnione od dłoni kupującego… – wciąż szepczący do siebie mag, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej owalny przedmiot.

Przekazał go przyjacielowi.

– Tym razem to sprzedający zapłacą. Użyj kamienia… Czas ich osądzić.

Mało kto wie, a sam Szyderca zupełnie tego nie pamięta, ale kilka dni po jego narodzinach odwiedziła go Prządka Losu. Władczyni ludzkiego żywota na skrzydłach wiatru wleciała do dziecięcego pokoju i pochyliła się nad kołyską, w której leżał niezwykły chłopiec. Prządka obdarzyła małego herosa licznymi talentami i umiejętnościami, mającymi w dorosłym życiu przynieść mu sławę i chwałę.

Miłosz w trakcie dorastania jedne cechy rozwinął, inne zaś zignorował, będąc świadomym wybranej drogi i jako jeden z niewielu, posiadł odpowiednią siłę, by samodzielnie kierować własnym przeznaczeniem. Dwie z otrzymanych umiejętności doprowadził do perfekcji, porównywalnej z rangą czarnego pasa w sztukach walki.

„Bullshit Blocker” był niezwykle przydatny w trakcie rozmów z osobami, których Miłosz nie chciał słuchać lub miał ich zdanie w głębokim poważaniu. Najczęściej korzystał z niego w trakcie rozmów z Tomaszem, gdy ten opowiadał mu o swoich badaniach, posiedzeniach w bibliotece lub przygodach w drodze do osiedlowego warzywniaka. Tak. W kontakcie z magiem była to niezastąpiona umiejętność.

Szyderca przyłożył kamień do prawego oka i zaczął korzystać w drugiego daru. „Oko Prawdziwego Widzenia” połączone z „Bullshit Detektorem” dało niesamowity efekt. Spojrzał na maga i wokół niego zobaczył zieloną aurę, jakby ramkę przylegającą do ciała. Uśmiechnął się, pamiętając o haniebnych słowach papieskiego legata Arnauda Amauri`ego: „Caedite eos! Novit enim Dominus qui sunt eius!”. Tym razem to on będzie występował w roli Boga. I do wszystkich diabłów, rozpozna swoich!

– Czas porobić młotem – powiedział Tomasz głosem pozbawionym emocji, po czym spytał: – Który?

Miłosz skierował wzrok na nadbiegających żołnierzy. Każdy z nich otoczony był czerwoną łuną, przypominającą blask zachodzącego słońca. Wojownik ścisnął rękojeść młota, uniósł broń i odparł:

– Wszyscy.

Pobliska latarnia zamigotała i zgasła z cichym trzaskiem. W ślad za nią poszła kolejna i następna. W jednej chwili okna terminalu przeładunkowego stały się czarne, jakby ktoś odciął źródło energii. W głowie Miłosza pojawiło się inne porównanie – zupełnie jakby jakaś niewidzialna pięść wypieprzyła z jamy ustnej wszystkie pożółkłe zęby.

Wokół rozlegały się zaniepokojone okrzyki i nawoływania, lecz do Tomasza nie docierał ich sens. Nie miało to dla niego znaczenia. Szyderca wydał wyrok, więc on występujący w roli kata wystawił dłoń w kierunku żołnierzy. Z jego pleców wystrzeliło kilkadziesiąt długich, karykaturalnych rąk, które natychmiast pomknęły w stronę uzbrojonych mężczyzn. Ku nocnemu niebu wzniosły się wrzaski przerażenia.

Kilkukrotnie zaterkotał karabin, lecz zaraz ścichł, zastąpiony przez nieprzyjemny odgłos łamanych kości i obrzydliwy chlupot rozrywanych trzewi. Ktoś wezwał imię matki, inny prosił swego boga o zmiłowanie. Niektórzy nie zdążyli wydać z siebie nawet słowa.

Tomasz cofnął się pół kroku przed płynącą w jego kierunku kałużą krwi. Umazane posoką łapy wróciły do swego pana, objęły go za ramiona, brudząc czarną szatę, po czym zniknęły. Mag poczuł mokry dotyk na policzku, dziwnie przypominający pocałunek. Przesunął palcami po twarzy, a gdy odjął dłoń zobaczył umazane krwią palce.

– Ej! Samolubie! Wykończyłeś wszystkich zanim zdążyłem podejść! A żeby cię… – zakrzyknął Miłosz.

– W terminalu jest ich więcej – odparł mu spokojnie Tomasz, siadając tyłkiem na zimnym betonie.

Podkulił nogi i obejmując je ramionami, kołysał się delikatnie na boki. W jego oczach znów pojawiły się białka. Obraz zobaczony w kontenerze napierał na niego ze wszystkich stron. Wciąż widział brudne, wychudzone ciała i rzucane mu pozbawione nadziei spojrzenia. Przymknął powieki i zaczął oddychać miarowo, powoli się uspokajając.

Zdał sobie sprawę, że jego przyjaciel wszedł do terminalu, by wypróbować młot i posłać pozostałych skurwieli do wszystkich diabłów. Rozległ się dźwięk rozbijanego szkła, a po chwili wrzeszczący mężczyzna wypadł z okna (raczej ktoś mu w tym pomógł) i z paskudnym łupnięciem upadł na betonową nawierzchnię. Tomasz oderwał wzrok od nienaturalnie wygiętej nogi, która splotła się z ręką w momencie uderzenia o glebę.

Pogrzebał w kieszeni i wyjął z niej komórkę. Zadzwonił na policję i z wolna wyjaśnił całą sprawę. Poprosił o pomoc dla uwięzionych, zziębniętych i wygłodzonych ludzi. Zakończył połączenie i westchnął ciężko. Chwycił prawicę Miłosza, który zakończył czystkę i przystanął obok, wpatrując się w kontener o numerze 44.

– Zajebisty jest ten młot – powiedział cicho wojownik jakby chciał zagłuszyć tym myśli o ludziach uwięzionych w blaszanej trumnie.

Pan Ciemności skinął głową, lecz nie odpowiedział. Rozległ się krótki gwizd, będący sygnałem odebranej wiadomości tekstowej. Oczy maga rozszerzyły się w zdumieniu.

– „Dobra robota. Do zobaczenia wkrótce. Pajęcza Królowa” – odczytał.

– Ciekawe kim ona jest?

– Na pewno kimś, kto dużo wie i nas obserwuje. Zbiera informacje. Tym razem nie użyła dostępnego w sieci maila, tylko wysłała wiadomość na mój prywatny numer. Mam złe przeczucia.

– Jak zawsze – mruknął Miłosz wpatrzony w sygnały radiowozów migające na horyzoncie.

Dotrwałeś do końca?

Oceń tekst!

Średnia ocen 0 / 5. Liczba głosów: 0

Żadnych głosów - bądź pierwszy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *