Autor: Szydera Zła Niedobra
Magazynek opróżniany serią – Rozdział I epickiej przygody z dwójką nietuzinkowych bohaterów
[16+] [przemoc] [wulgarny język]
Ze snu wyrwał go warkot silnika. Miarowy dźwięk wydawany przez zaparkowany tuż pod oknem samochód sąsiada drażnił go nie mniej, niż swąd spalin dostających się przez uchylone okno. Klekot starego diesla przypominał mu łoskot pracującego na pełnych obrotach młota pneumatycznego. I tak samo jak młot wkuwa się w asfalt czy inną asfaltopodobną powierzchnię niebędącą asfaltem, tak samo ten terkot świdrował jego obolałą łepetynę.
Tommy skierował przekrwione spojrzenie zmęczonych oczu w kierunku wiszącego na ścianie zegara. Dochodziła dokładnie chuj wie która, bo nie założył okularów i gówno widział. Po omacku wymacał leżące na szafce nocnej bryle, po czym zerknął raz jeszcze. Dochodziła ósma. To znaczy, że spał co najwyżej trzy godziny. Wczorajszy, sobotni wieczór spędził przed komputerem, wraz z Dantem grając w niezwykle wciągający symulator myśliwego online i sącząc piwo. Wieczór tradycyjnie zmienił się w zarwaną nockę. Rzucił okiem na porozrzucane wokół łóżka ciemnozielone butelki. Osiem. Ostatni raz wychylił tyle chyba w czasie studiów, a od tamtej pory minęło już kilka ładnych lat. Całe szczęście, że Amy nocowała dziś u siostry, miał więc szansę ogarnąć ten bajzel. Pokrzepiającą okazała się myśl, że nie narzygał w pokoju. Kuchnię i łazienkę obejrzy później.
Chwycił leżącą obok poduszkę i zakrył uszy. Leżał tak jeszcze przez kilka minut, usilnie starając się powrócić w objęcia Morfeusza. Za oknem rozległo się potężne, barbarzyńskie beknięcie, lecz starał się nie zwracać na to uwagi. Obrzydliwe dźwięki wypuszczanych przez czyjś otwór gębowy gazów powtarzały się jednak z narastającą częstotliwością i głośnością, stając się coraz bardziej irytującymi. Najwyraźniej jakaś świnia stała tuż przy lekko uchylonym oknie. Uroki życia na parterze.
W końcu nie wytrzymał. Z niechęcią poderwał odrętwiały tyłek z kanapy i potykając się o prześcieradło ruszył w kierunku okna, za którym rysowała się sylwetka wkurwiającego go sąsiada. Z nieukrywaną wściekłością zatrzasnął okno, dokładnie tak, by dać do zrozumienia stojącemu za oknem wieprzowi, że jego świńskie zachowanie wyjątkowo działa mu na nerwy.
– Skurwysyny, od samego rana skurwysyny – wymruczał pod nosem mężczyzna, po czym wsunął stopy w zmechacone laczki i udał się do kuchni, trzeszcząc rozprostowywanymi kończynami. Przypominał strachonawróblepodobne coś, nie będąc jednak strachem na wróble. Brakowało mu bowiem wróbli.
Udał się do kuchni, włączył czajnik i wrzucił do kubka torebkę taniej herbaty, po zaparzeniu w smaku bardziej przypominającej wodę z kałuży niż earl grey. Następnie pochylił się ku niewielkiej lodówce, skrytej pod kuchennym blatem i pociągnął za drzwiczki. Opromieniło go światło, odbijające się w białych ścianach chłodziarki. Jedyną rzeczą, która załamywała niemalże nieskazitelny odblask był kawałek podsuszanej kiełbasy, leżący w rogu dolnej półki.
– Tja. Dzisiaj miałem zrobić zakupy – Tommy chwycił wędlinę drapieżnym gestem, po czym z zachłannością godną żyjącej z zasiłków Karyny, wpakował ją sobie do ust. Smak wędzonki rozlał się po jego podniebieniu, pieszcząc kubki smakowe mięsną nutą. Ostrożnie sięgnął po kubek, nad którym unosiła się wąska smużka pary.
Chwilę później Tommy wracał do pokoju, niosąc ostrożnie kubek z gorącym naparem i przeżuwając wystający mu z ust kawałek wędzonej kichy. Za chwilę dojdzie do siebie, a potem ogarnie chałupę i wyskoczy na zakupy z nadzieją, że zdąży przed powrotem Amy. Zbliżając się do stolika, zwrócił uwagę na majaczącą za oknem sylwetkę bekającego ordyna. Ten chwiał się dziwacznie, jakby przestępując z nogi na nogę. Stłumione przez szklaną barierę dźwięki były już nieco mniej irytujące, Tommy jednak wciąż słyszał dobiegający z zewnątrz gardłowy bulgot.
– Czy to jakieś zawody w bekaniu dla kretynów? Ach… – Tommy machnął ręką, po czym odrzucił wymiętoloną poduszkę w bok i usiadł na kanapie, ostrożnie odstawiając gorący kubek na szklanym blacie. Chwilę potem podniósł naczynie nerwowo, przypominając sobie słowa Amy o konieczności stosowania korkowych podkładek. Jak zapomnisz o podkładce i szkło pęknie od gorąca, to osobiście wsadzę ci odłamki w dupę – mówiła, machając mu przed nosem kwadracikiem z wizerunkiem zakochanego jeża – Edycja kolekcjonerska.
Musiał przyznać, że perspektywa wciskanych w rzyć ostrych kawałków działała nad wyraz efektywnie, jako bodziec stymulujący pamięć. Kochana dziewczyna. Czar wspomnień prysł w chwili, gdy w pomieszczeniu nagle rozległ się donośny huk. Zaskoczony Tommy podskoczył w miejscu, niemal wylewając sobie herbatę na jaja. Spoglądając na parującą plamę na podłodze, z ulgą, lecz i pewną dozą irytacji wypuścił powietrze przez wydęte nozdrza. Obejrzał się, aby sprawdzić, co stało za tym niepokojącym dźwiękiem.
Stojący nieco wcześniej za oknem irytujący mężczyzna przyparł do matowej, szklanej powierzchni swoją twarzą, z cichym piskiem przesuwając ją po szybie, co upodabniało go do paskudnego, lekko otyłego glonojada. Lub pełzającego po szkle, ohydnego ślimaka bez muszli, niebędącego ślimakiem. Chwilę potem do rozplaszczonej gęby dołączyły przypominające żabie łapy dłonie, co chwila odklejające się i przywierające ponownie, czemu każdorazowo towarzyszyło wilgotne, nieprzyjemne plaśnięcie. Tommy nawet nie zorientował się, kiedy nadgryziona kicha wypadła mu z ust i odturlała się w kierunku okna. Wzbudziło to natomiast żywe zainteresowanie postaci z zewnątrz, która pomimo faktu, iż szyba była nieprzezroczysta, zdawała się odnotować istnienie kawałka kiełbasy i oprócz obleśnego bekania zaczęła wyraźnie i głośno węszyć, co wprawiło Tommy’ego w osłupienie.
– Tego już, kurwa, za wiele – powiedział mężczyzna, podrywając się z kanapy i kierując w stronę wyjścia z mieszkania, w pośpiechu wciągając na tyłek spodnie. Dopadł do zamka i z chrobotem przekręcił klucz, w głowie układając już wiązankę przekleństw, jakimi obrzuci wkurzającego go niechluja. Nim blokada została na dobre usunięta, zdołał jeszcze usłyszeć beknięcie i szuranie butów, sugerujących, że tamten również się przemieszcza.
Otworzył drzwi i wypadł na poprzerastany pojedynczymi źdźbłami trawy chodnik z szarej kostki, okalający budynek równym pierścieniem. Szybko zasadził dwa, znacznej długości kroki, kierując się w stronę podjazdu, lecz po tym stanął jak wryty. Jego spojrzenie przykuły wystające zza winkla nogi, których właściciel najwyraźniej leżał na chodniku, tuż za załomem budynku. Tommy zawahał się – czyżby ktoś zalany w trupa, a może jednak po prostu trup? Po sąsiadach wątpliwej jakości mógł spodziewać się każdej z powyższych opcji.
Z odrętwienia wyrwało go beknięcie. Postąpił krok naprzód, lecz wtedy znów usłyszał szuranie. Mając drzwi do bezpiecznego schronienia na wyciągnięcie ręki, postanowił zaczekać, z narastającym niepokojem wsłuchując się w każdy krok nadchodzącej postaci. Po chwili doczekał się, lecz nie był to widok, z którego mógł być szczególnie zadowolony.
Zza narożnika szarego budynku z wolna wysuwała się przygarbiona sylwetka kuśtykającego mężczyzny o paskudnej, jakby trędowatej twarzy. Gdy ten minął wreszcie ścianę zatrzymał się na chwilę, a po chwili zwrócił ku Tommy’emu wzrok, czemu towarzyszył wyjątkowo nieprzyjemny dźwięk chrupiącego karku. Na widok Tommy’ego zarówno jego oczy, podobnie jak szczęka, rozwarły się szeroko. Beknął i ruszył na młodego mężczyznę, sadząc drapieżne susy i zupełnie zapominając o kulawej nodze.
Instynkt przetrwania zdołał wyrwać Tommy’ego z konsternacji i nakazał mu przebierać nogami w kierunku opuszczonego chwilę wcześniej mieszkania. I choć mężczyzna miał ogromną przewagę odległości nad ścigającym go napastnikiem, to jednak dopadł do przeszklonych drzwi najwyżej sekundę wcześniej. Całe szczęście, że będąc przezornym, pozostawił je wcześniej otwarte. Kurczowo chwycił za metalową klamkę i silnie pociągnął skrzydło, z nieznaną sobie wcześniej sprawnością gronostaja, przeskakując nad progiem i wpadając wprost do kuchni. Drzwi byłyby się zatrzasnęły z niemałym hukiem, gdyby nie posiniaczona, naznaczona krwawymi zadrapaniami łapa, która znalazła się pomiędzy skrzydłem a framugą. Uciekinier zauważył w powiększającej się szczelinie żądne mordu oblicze, z którego gęby ciekła struga gęstej śliny. Napastnik wyciągał łapsko w kierunku Tommy’ego.
Atakowany, zdołał się szybko zorientować w zaistniałej sytuacji. Ponownie doskoczył do drzwi i chwytając za klamkę pociągnął je ku sobie, przygniatając drżącą, obmierzłą łapę. Powtórzył jeszcze kilkukrotnie, siłując się z napierającym z drugiej strony napastnikiem, kwiczącym w dziwnie zwierzęcy sposób za każdym razem, gdy drewno coraz bardziej miażdżyło mu kończynę. Ta wreszcie nie wytrzymała, o czym poinformował Tommy’ego głośny trzask łamanej kości. W dodatkowym przypływie adrenaliny mężczyzna otworzył drzwi na oścież i zaklął, po czym zasadził bekającemu agresorowi kopa centralnie w morderczą facjatę. Pomimo wyliniałych laczków okrywających stopy, udało mu się zgruchotać nos prześladowcy i odrzucić go od wejścia do mieszkania.
Drzwi wreszcie zatrzasnęły się, a Tommy błyskawicznie przekręcił klucz w zamku, po czym oparł się plecami o ścianę i osunął wzdłuż niej, dopóki jego tyłek nie plasnął o wyłożoną płytkami podłogę w kuchni. Czuł jak opuszczają go siły, a obolałe członki drżą, przez wypełniającą pulsujące żyły adrenalinę. Nie było mu jednak dane wypocząć. Nagłe uderzenie z zewnętrznej strony drzwi w jednej chwili poderwało go na nogi.
Bekający napastnik nie miał zamiaru odpuścić. Przez matowe szkło Tommy zauważył, jak kreatura napiera na chłodną powierzchnię, rzężąc przy tym zaciekle. Przy każdym uderzeniu mężczyzna czuł, jak budynek drży w posadach. Stało się dla niego jasne, że stwór nie odpuści, dopóki nie wedrze się do środka. Doskoczył do kuchennego blatu i zaczął wyciągać po kolei szuflady, szukając czegoś, co mogłoby posłużyć mu za broń. Zauważył tłuczek do mięsa dokładnie w chwili, gdy charczący stwór wpadł do pomieszczenia przy akompaniamencie tłuczonego szkła. Ostre odłamki, które utknęły w obręczy drzwi, skutecznie spowalniały kreaturę, która z dziką pasją starała wedrzeć się do środka, rozrywając zarówno własną odzież, jak i skórę i mięśnie. Kwestią czasu jednak była chwila, kiedy zakrwawiony potwór przedostanie się na drugą stronę.
Tommy wciągnął do pustych płuc haust powietrza i zebrał w sobie odwagę, po czym natarł na przerażające monstrum, wznosząc do góry oręż i okrzyki bojowe. Zamachnął się potężnie, zdzielając w potylicę przewieszonego w połowie drzwi niechcianego gościa, aż tego wyrwało z butów. Potworek kwiknął i zwiotczał, po czym zwalił się bezwładnie na pokrytą krwistymi wykwitami posadzkę w kuchni. Tommy poczuł jak drewniany trzonek samowolnie wysuwa się z jego drżącej dłoni. Wzdrygnął się, gdy tłuczek głucho zabębnił o podłogę, a następnie ruszył do niewielkiej łazienki, by wysłać zawartość swojego żołądka w odmęty miejskiej kanalizacji.
Po chwili wstał i ochlapał twarz zimną wodą. Spojrzał w lustro. Dawno nie był tak blady. Ostatni raz jakieś dziesięć lat temu, gdy przyszło mu się zmierzyć z potwornością zombie apokalipsy. Osuszył twarz ręcznikiem i wyszedł z łazienki, gasząc światło. Wówczas kątem oka zauważył ruch w narożniku kuchni nim jego uszy wychwyciły człapanie gołych stóp.
– Kurwa, no nie – wyjęczał. Najwyraźniej poprzedni cios tłuczka tylko ogłuszył napastnika. Efekt musiał się jeszcze utrzymywać, gdyż zombie chwiało się jeszcze bardziej niż miało w zwyczaju i miało najwyraźniej problem z tym, by ruszyć się z miejsca. Przez ułamek sekundy Tommy zastanawiał się, czy żywy trup może doświadczyć wstrząsu mózgu. Zaniechał jednak tej jakże istotnej kontemplacji nim kreatura zdołała zaatakować i ruszył w głąb mieszkania, kierując się ku kanapie. Zombiak skowycząc ruszył w groteskowym pościgu za swoją ofiarą, wyciągając przed siebie powykręcane łapy. Tymczasem Tommy dopadł do łóżka, spod którego dobył najbardziej śmiercionośny oręż jakim dysponował na swoich szesnastu metrach kwadratowych. Odwrócił się dokładnie w chwili, gdy zombie szykowało się do drapieżnego, tygrysiego skoku.
– Ani kroku dalej, skurwysynu, albo ten obuch zaśpiewa tango – zdążył krzyknąć Tommy, nim ostrze siekiery ze świstem przecięło powietrze, by następnie z trzaskiem przypominającym tłukącą się, ceramiczną wazę wbić się w czerep stwora po sam trzonek, pustosząc wnętrze paskudnej łepetyny. Tommy puścił rękojeść, pozwalając by chwiejący się zombiak, na którego twarzy pojawił się przypominający zdziwienie grymas, zatoczył się i z hukiem wpadł wprost pod nowy, szklany stolik kawowy Amy. Przez blat.
Tommy tymczasem opadł na kanapę niczym jesienny liść smagany podmuchami zimnego wiatru i z ulgą spoglądał na obrzyganego trupa, szamoczącego się w ostatnich podrygach, pośród tłuczonego szkła i rozlewającej się wokół plamy ciemnej krwi. Chłopak nie był pewny czy to, że uszedł z opresji cało było najlepszym rozwiązaniem tej sytuacji. W głowie wciąż słyszał przestrogę Amy, dotyczącą tego stolika oraz szklanych odłamków wciskanych w dupę.
Zamknął oczy, starając się uspokoić i znów trzeźwo myśleć. Miarowo klekoczący za oknem diesel nie pomagał. Tommy sięgnął po telefon i wybrał jedyny słuszny w tej sytuacji numer. Pipanie w słuchawce szybko zmieniło się we fragment dobrze mu znanej śmiesznej piosenki z Internetu, którą podśpiewywał jeszcze będąc na studiach – Zobacz szwagier jaka kurna franca, chce mi wskoczyć do tego… Chyba dam mu kurczakaaaa… Widzisz jak jeeeee?
– Halo – w słuchawce rozległ się znajomy głos.
– Miałem właśnie deja vu – zaczął Tommy, starając się opanować drżący głos.
– A też kiedyś miałem. Widziałem jak taka sroka siedziała na ogrodzeniu, a potem zleciała na pobliski trawnik i zaczęła dziobać jakieś gówno w trawie. A ty co? – Usłyszał w odpowiedzi. Jak zwykle jego rozmówca raczył go nic niewartymi ciekawostkami w najmniej odpowiedniej chwili.
– A ja bekającego trupa walającego mi się po chałupie, z żądzą mordu wymalowaną na twarzy i próbującego dorwać się do mojej dupy.
– Posłuchaj mnie teraz uważnie – powiedział Dante z powagą, co zdziwiło Toma. – Mówiłem ci wczoraj, żebyś nie chlał ośmiopaka. Nie jesteśmy już na studiach, Dorotko. To nie był zombiak, tylko twoje odbicie w lustrze, pieprzona moczymordo.
– Kiedy ja cały czas widzę tego trupa…
– To wyjdź z łazienki – wszedł mu w słowo Dante.
– Kurwa on leży w moim salonie, na podłodze – odpowiedział Tommy, czując jak rozmówca podnosi mu ciśnienie.
– W takim razie jest gorzej niż myślałem.
– Dlaczego?
– Bo bredzisz. Po pierwsze primo ty nie masz salonu. A po drugie primo, musisz być ciałem astralnym, skoro widzisz samego siebie leżącego w pokoju. Albo jeszcze jesteś całkiem napruty i masz haluny.
– Nie mówi się pierwsze primo i drugie primo, ty niedouczona pizdo – Tommy był bliski eksplozji – Przyjedź tu i sam zobacz. Mamy powtórkę z rozrywki sprzed niemal dziesięciu lat.
– Nie mogę, zajęty jestem.
– Kurwa! Budzę się z kacem, od rana bekający zombiak próbuje dobrać mi się do tyłka i ledwo uszedłem z życiem, a do tego zbiłem szklany stolik kawowy Amy! Nie wkurwiaj mnie swoim szyderczym pierdoleniem, tylko przyjedź! – Tommy nie zorientował się nawet, kiedy zaczął wrzeszczeć do telefonu, trzymanego w uścisku tak silnym, że pobielały mu knykcie. Otrząsnął się dopiero, gdy po drugiej stronie słuchawki usłyszał wredny rechot przyjaciela. – Czego rżysz?
– Skończ biadolić jak baba i ogarnij się. Czekam na zewnątrz.
Głos w słuchawce umilkł i połączenie zostało zerwane. Tommy siedział jeszcze chwilę, z zaciekawieniem przyglądając się urządzeniu, jakby widział je po raz pierwszy w życiu. Jego mózg starał się poskładać do kupy wszystkie napływające bodźce. Co tu się odpierdala – przeszło mu przez myśl.
Chwilę później wypadł na zewnątrz i skierował się na podjazd, gdzie w dalszym ciągu rozlegał się klekot silnika. Mijając narożnik budynku zerknął w miejsce, gdzie wcześniej widział tylko nogi. Odwrócił wzrok natychmiast, gdy zobaczył krwawy rozbryzg na dalszej części chodnika. Idąc dalej, Tommy zauważył białego, kopcącego gruza, za kierownicą którego siedział nikt inny jak Dante, do tego szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
– Jesteś kurwa niemożliwy – warknął Tommy, wsiadając do środka i zatrzaskując za sobą drzwi, aż zadrżały szyby. – Mogłeś chociaż skołować większe auto, tak jak ostatnim razem. W tym prawie zakrywam sobie uszy kolanami.
– Trochę szacunku, bo zaraz będziesz jechał w bagażniku, albo zasuwał na piechotę – skarcił kolegę Dante, czule głaskając prawicą deskę rozdzielczą, zabytkowego niemalże pojazdu. – Strasznie się guzdrałeś – dodał, wrzucając wsteczny bieg i zjeżdżając z podjazdu.
– Ty mały… Ty kurwiu, długo tu stoisz?
– Jakieś półtorej godziny – odparł Dante jak gdyby nigdy nic, drapiąc się po upośledzonej brodzie wikinga. – Odkąd kapnąłem się, że na ulicę znowu wyległy zombiaki. Początkowo myślałem, że to jakaś ekipa, która późno wyszła z dyskoteki. Ale potem zauważyłem jak rozszarpali na ulicy wracającą z kościoła staruszkę i zmieniłem zdanie.
– I byłeś tu cały ten czas, gdy ja walczyłem o życie? – Dopytywał się Tommy.
– Wiedziałem, że sobie poradzisz. A nie chciałem ryzykować, że ktoś nam przebije opony podczas nieobecności. Wspominałeś coś kiedyś o życzliwym sąsiedzie.
– Opony?
– No, opony. Bez opon autem nie pojeździsz, no i nici z przygody. W zasadzie to wówczas można od razu zawinąć się w koc i podać zombiakom w formie burito. Albo gołąbka, jesteśmy w Polsce.
– No kurwa argument nie do podważenia – odfuknął Tommy. – A tak w ogóle to co teraz robimy? – Zapytał ciemnowłosy, rozglądając się po wnętrzu pojazdu. I już wiedział, co za chwilę usłyszy. Cała tylna kanapa była zawalona ekwipunkiem, który towarzyszył im w trakcie wspólnych wakacyjnych wypraw nad wodę.
– Jedziemy na suma, znam fajną miejscówkę.
– Chcesz jechać na ryby, gdy wokół trwa apokalipsa zombie?
– Ta, a co? Masz lepszy pomysł?
– Czy Twoim zdaniem nie powinniśmy czegoś zrobić?
– Co zrobisz, jak nic nie zrobisz. A nad stawkiem, z daleka od ludzi ryzyko bycia pożartym przez ożywieńców jest najmniejsze. I piwko lepiej smakuje, gdy policzki smaga delikatna bryza.
– Przypominam ci tylko, że nie jestem singlem – powiedział Tommy, wyraźnie akcentując drugą część zdania i wbijając w Dantego lodowate spojrzenie.
– Tak wiem – odparł blondyn – Ale nie wiem, jak ci z tym pomóc – dodał po chwili, wzdychając teatralnie i błyskając bielą szczerzonych zębów. Widząc jednak wstępujące na twarz Tommy’ego odcienie purpury postanowił uspokoić przyjaciela. – Dobrze, krasny panie, w pierwszej kolejności zajmiemy się tą sprawą. Dzwoniłeś do niej?
– Powinna być u siostry, spędzała tam noc. Ale zadzwonię, żeby się upewnić.
– Zapnij pasy, bo może trząść – odpowiedział kierowca, dodając gazu. Nim Tommy zdążył zareagować, jego partner wykonał nagły skręt w prawo, wjeżdżając kołami na chodnik. Huknęło. Od maski pojazdu z gruchotem odbił się bełkoczący, kulawy mężczyzna, który staczając się po skarpie wylądował wprost w kontenerze na śmieci, stojącym w podwórzu za monopolowym. Dante jak gdyby nigdy nic uruchomił spryskiwacze przedniej szyby, by zetrzeć krwawy rozbryzg, jakby miał do czynienia wyłącznie z nieco za dużym robalem, rozkwaszonym na szybie podczas letniej przejażdżki.
Tommy wymamrotał pod nosem delikatne przekleństwo, był jednak zbyt zajęty próbami dodzwonienia się do swojej partnerki, by zwracać uwagę na mordercze zapędy przyjaciela.
– Nie odbiera – zrezygnowany powiedział po chwili. Choć nie chciał okazać słabości przed swym kompanem, nie był w stanie zapanować na łamiącym się głosem.
– To nic nie znaczy – odparł Dante spokojnie, tym razem o dziwo powstrzymując się od nuty szyderstwa lub kąśliwej uwagi. – Znasz adres?
Tommy przytaknął i pociągnął delikatnie nosem.
– Osiedle na drugim końcu miasta, za marketem budowlanym. Nowe bloki, cztery piętra. W takim szarym kolorze…
– Kurwa, zupełnie jakbym tam był! – Krzyknął Dante. – Te opisy, prawie jak u Orzeszkowej w Nad Niemnem! Trafimy bez pudła.
Droga przez miasto nie należała do najłatwiejszych i wyjątkowo przyjemnych. Pałętające się bez wyraźnego celu bekające trupy od czasu do czasu wpadały pod koła, a czerwonobure wykwity ich bryzgającej krwi malowały na masce starego samochodu abstrakcyjny pejzaż. Głośne chrupanie łamanych kości, a zwłaszcza miażdżonych przez koła czaszek, przywodziły na myśl strzelającą w kuchence mikrofalowej prażoną kukurydzę. Ludzi zdrowych, stawiających opór widzieli jak na lekarstwo, a ci zazwyczaj prędko przegrywali walkę z nacierającymi na nich grupami żądnych krwi zombi, ginąc pod naporem ich bladozielonych ciał. Czasami życie nieszczęśników kończyło się nad wyraz kwieciście, kiedy kilka morderczych osobników chwytało delikwenta w tym samym momencie i rozrywało go na strzępy powodując rozbryzg przypominający krwawą fontannę.
W końcu dotarli na wskazane przez Tommy’ego osiedle. Dante zgasił silnik i przez chwilę oboje siedzieli w milczeniu, rozglądając się wokół w poszukiwaniu ożywionych, kroczących trupów. Okolica wyglądała nad wyraz spokojnie, jeżeli nie liczyć kilku rozwleczonych na trawnikach ciał, w większej lub mniejszej części noszących na swojej powierzchni ślady konsumpcji. Cały czas jednak stanowiły one niemą, nieruchomą groźbę – nigdy nie wiadomo, czy któreś ze zwłok, w ramach groteskowego kaprysu, nagle nie zdecydują wybrać się na pośmiertny spacer.
Przez chwilę obaj spoglądali na siebie ukradkiem, w oczekiwaniu na moment, by ten drugi wreszcie wysiadł. Żaden z nich nie podejmował jednak tej szlachetnej inicjatywy, a zalegająca w pojeździe cisza zaczynała się niezręcznie przeciągać. Wreszcie Dante westchnął ostentacyjnie i sięgnął w kierunki srebrnej klamki.
– Pizda… – Wymamrotał pod nosem, z cichym kliknięciem otwierając drzwi. Widząc to (a przede wszystkim – słysząc) Tommy z typowym dla siebie grymasem zaciętości na twarzy szarpnął za klamkę ze swojej strony i wyskoczył z pojazdu niczym wystrzelony z procy pocisk. Dopiero gdy zatrzasnął za sobą drzwi i odwrócił się, by z wyższością spojrzeć w twarz towarzysza zorientował się, że ten nadal siedzi w środku.
– I co, jest bezpiecznie? – Zagaił blondyn, z satysfakcją przyglądając się nabierającej purpury twarzy przyjaciela. Po chwili podśmiechując pod nosem również znalazł się na zewnątrz. Obaj rozglądali się przez minutę lub dwie, lustrując uważnie otaczający ich obraz nędzy i rozpaczy. I to pomijając rozwleczone pozostałości po krwawej uczcie, jaka miała tu miejsce jakiś czas temu. Wydeptane trawniki, na powierzchni których wiły się pajęczyny piaszczystych ścieżek, będących niemą kpiną z wysiłków architekta i jego starannie zaprojektowanych chodniczków. Przepełnione i powywracane kontenery na odpady, wywleczone przez mieszkańców – debili spod osłaniających je przed wiatrem wiat. Wirujące w powietrzu, pomiędzy obsmarowanymi sprejami ścianami budynków śmieci, przypominały wygłodniałe mewy, kołujące nad jebiącym rybim tłuszczem kutrem rybackim pana Zbyszka, bezzębnego pirata z zatoki gdańskiej. Pod nimi, na nielicznych pozostałych kępkach wyschniętej trawy przy placu zabaw roiło się od psich odchodów, częściowo rozmazanych na powierzchni chodnika przez nieuważnych przechodniów. Gówniane tropy prowadzące w tę i we w tę bez wyraźnego celu.
– Ty, my jesteśmy w jakiejś Łodzi czy innej Bydgoszczy? Co za miejsce, nie do życia – wzdrygnął się Dante, podchodząc do bagażnika. Uniósł klapę i gestem zachęcił Tommy’ego, by do niego dołączył. Ten, stąpając ostrożnie i rozglądając się wokół (bardziej by nie wdepnąć w klocka niż z obawy przed zombie) po chwili podszedł bliżej. Jego oczom ukazał się wypełniony prowiantem i sprzętem biwakowym bagażnik. Kilka zgrzewek piwa, paczkowana kiełbasa z marketu i rolowany boczek w otoczeniu wędek i wiader z przynętami przypominał chłopakowi stare, dobre czasy, a na jego twarzy zawitał wyraz błogiego spokoju.
– Co się gapisz jak sroka w gnat, weź mi tu pomóż. Przytrzymaj no tutaj – powiedział Dante, wywracając zawartość kufra do góry nogami. – Już prawie mam. Ej! Sobie trzymasz czy mi? Czekaj, nieważne, źle to zabrzmiało…
– Czego szukasz? – Zagadnął Tommy, wciąż ogłupiony widokiem prowiantu. Żołądek, na dnie którego znajdował się wyłącznie kęs starej, wędzonej kichy bulgotał zaciekle, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że zapomniał o porze karmienia.
– Opanuj się, brzmisz prawie jak sygnał lokalizacji dla tych wygłodniałych bestii. Masz – powiedział Dante, podając koledze pęto kiełbasy – głodny nie jesteś sobą. A teraz skup się. Musimy zabrać ze sobą coś, co może posłużyć jako broń, by przedostać się do budynku. Póki co nie widać tu tych stworów, ale sam wiesz jak jest. W szafie może czekać na nas trup, i to bynajmniej nie martwy. To się nada.
Tommy łapczywie zeżarł mięsny podarunek, a gdy przełknął ostatni kęs chwycił wręczony mu przez przyjaciela oręż – klucz do kół i solidny, teleskopowy podbierak na karpie. Tymczasem Dante zabrał niewielką saperkę, a za pas wsunął sobie kilka przypominających sztylety namiotowych śledzi.
– Gotów? – zapytał.
– A czy dzik sra w lesie? – Odparł Tommy, poprawiając okulary na nosie.
Cóż za nostalgia. 😎
Mam nadzieję, że Amy nic nie jest. Kiedy następny odcinek?
Uśmiechnęłam się tu i tam, ale muszę przestać czytać wieczorem. Będę miała koszmary.
Gdybym nie znała poprzedniej części pomyślałabym, że to zastanawiające iż tak niewielu ludzi sobie radzi z zombiakami. W końcu nawet jeżdżących samochodem z pewnością jest wielu, a to jak wskazują bohaterowie powinno być bezpieczne rozwiązanie. Ale nie czepiajmy się szczegółów.