Autor: Szydera Zła Niedobra
Magazynek opróżniany serią – Rozdział II – Bo pewne rzeczy należy po prostu olać. W ten czy inny sposób.
[16+] [przemoc] [wulgarny język]
Zgięci w pół, ukradkiem przemykali między zaparkowanymi przy krawężniku samochodami, starając się nie potknąć o jakieś leżące na chodniku gówno. Hałas z pewnością zwabiłby ponure kreatury, szabrujące pobliskie budynki w poszukiwaniu ludzkiego mięsa oraz mózgów, będących ich przysmakiem.
I tak jak łania z gracją przemierza leśne ostępy, nie natrafiając swym kopytkiem na suche gałązki mogące zwabić wilka, tak Dante swym sprężystym krokiem pokonywał kolejne metry, z wolna oddalając się od Tommy’ego.
Ten tymczasem, przypominając nieco wykrzywionego przez porażenie mózgowe i stwardnienie rozsiane gargulca, w pocie czoła starał się dotrzymać kroku przyjacielowi. Na wierzch, oprócz jego kałduna, wychodziły życiowe przyzwyczajenia ostatnich lat – siedząca praca, wygodna wegetacja u boku dziewczyny i ciepły obiadek codziennie podany pod sam ryj, czy leniwe wieczory spędzone na kanapie przy akompaniamencie cichego szumu konsoli, przyczyniły się w znacznej mierze do spadku jego kondycji, której – nawiasem mówiąc – nigdy nie posiadał. Tym razem przynajmniej nie dokuczały mu długie i ciemne indiańskie kudły, jakie miał w zwyczaju nosić w trakcie studiów.
Dante zatrzymał się, by zaczekać na kompana. Korzystając z wolnej chwili wydobył z kieszeni spodni poręczną lornetkę i szybko przyjrzał się okolicy. Wiedział, że zombie musiały gdzieś tu być – ślady ich wcześniejszego żerowania były aż nadto widoczne. Teraz jednak nie widział ani sztuki.
– Dziwne, cisza jak makiem zasiał. Jak myślisz, gdzie się podziały? – Zapytał Dante ze spokojem, godnym grzybiarza na grzybobraniu. Bo gdzie indziej można spotkać grzybiarza?
– Musiały zwęszyć zwierzynę gdzieś indziej – wysapał Tommy, kucnąwszy. – Wybacz, to już ten wiek, cholesterol i te sprawy – dodał po chwili.
– Przecież jestem kurwa starszy od ciebie, a nie dyszę jak jebany parowar – odparł Dante, na powrót przytykając lornetkę do twarzy.
– Chyba parowóz – poprawił przyjaciela Tommy, poprawiając zatknięty za pasem klucz do kół – Parowar to taki garnek i…
– Zamierzasz mi teraz przytoczyć encyklopedyczną definicję garnka? Panie, tę garść bezcennych informacji to wiesz, gdzie ja mam. – Wszedł mu w słowo Dante. – Parowóz, parowar, jajowar, parostatek czy inna prostata, jeden chuj. A propos, lać mi się zachciało. Stań na straży – powiedział mężczyzna, przekazując lornetkę Tommy’emu i odchodząc na bok. Przez chwilę Tommy nie słyszał nic poza cichym rozbryzgiem strumienia moczu uderzającym o betonowy chodnik. Jednak dosłownie sekundę później cała sytuacja przybrała całkiem nieoczekiwany obrót.
Mężczyzna kątem oka zauważył, że sylwetka jego przyjaciela nagle przybrała łukowaty kształt. Jak się okazało, ten, nie przestając sikać starał się odskoczyć jak najdalej od szarżującego zza jednego z pojazdów bekającego stwora, który kłapiąc paszczą, uzbrojoną w pożółkłe, nieliczne zębiska, próbował trafić w obnażone przyrodzenie.
– Pomóż kurwa, a nie się gapisz! Zaraz mi zeżre klejnoty rodowe! – Krzyknął Dante, ponownie unikający szarży. Wyrwany z odrętwienia, wywołanego niecodziennym komizmem obserwowanej sytuacji, Tommy w jednej chwili znalazł się przy cudacznie tańczącym koledze, czego omal nie przypłacił obszczaną nogawką.
– Schowaj bydlaka! Schowaj bydlaka! – Krzyczał ciemnowłosy, starając się uniknąć kolejnego strumienia szczyn i jednocześnie rozłożyć podbierak na karpie, co okazało się nie lada wyzwaniem.
– Kiedy sikam! Nie mogę tak o przestać! Niezdrowo!
– No to już wiemy czemu cię atakuje! Bo żeś się z chujem na mózgi pozamieniał! – Odparł Tommy, machając na wpół rozłożonym podbierakiem jak opętany łowca motyli, jednak bez większego efektu. – Nie ruszaj się przez chwilę, kurwa!
– Zwariowałeś? Czekaj, wiem! – Krzyknął Dante i w jednej chwili skierował żółty strumień wprost na twarz ścigającej go na czworaka kreatury, oślepiając ją. Niespodziewany odwet ze strony mężczyzny zaskoczył stwora, który z głuchym łoskotem przyrżnął w bok stojącego nieopodal samochodu. Dante potknął się ledwie metr dalej i padł jak długi. Tymczasem Tommy, niczym gladiatoropodobny heros nie będący gladiatorem, zarzucił na łeb poczwary siatkę i właśnie przymierzał się do zadania ciosu kluczem, gdy potwór obrócił się i z sykiem skoczył w jego kierunku.
– Zabierz to ode mnie! – Krzyknął zrozpaczony, szarpiąc się jednocześnie z zombiakiem i zieloną siecią, na szczęście oplatającą łeb poczwary. – Jest cały obszczany!
Stwór wyciągał swe zimne, wilgotne łapska, starając się zacisnąć je na szyi przyszłej ofiary. Tommy zauważył pożółkłe, przekrwione ślepia, które pałały żądzą brutalnego mordu. Kłapiące nadpsutymi zębami szczęki zamykały się i otwierały, każdorazowo ukazując powalonemu mężczyźnie spuchnięty i pokryty krostami jęzor, nie wspominając o towarzyszącej temu mieszaninie smrodu rozkładu i moczu.
Wówczas w powietrzu rozległ się dźwięk przypominający pękającego arbuza i Tommy poczuł, że napór przeciwnika słabnie. Podobny dźwięk rozległ się jeszcze dwukrotnie, po czym tęczówki truposza uciekły do góry i w głąb czaszki, a ten z odgłosem wysublimowanego pierda, wypuścił z siebie powietrze, po czym sflaczał i padł obok wijącego się w podbieraku mężczyzny. Z jego potylicy wystawał trzonek wojskowej saperki.
– Kurwa, jak dobrze, że gry uczą przemocy – wysapał Dante, wyciągając dłoń w kierunku walczącego ze splotami sieci kolegi. – Dobrze, że strumień szczyn był na tyle silny, że zbił to paskudztwo z nóg. Z przerośniętą prostatą mógłbym stracić ptaka.
– Tak, fascynujące – odparł Tommy, ściągając z siebie przesiąkniętą od moczu bluzę.
– No co?
– Pierwszy raz widziałem idiotę, który wolał umrzeć, niż wstrzymać na chwilę sikanie.
– Nie moja wina! Ty miałeś stać na straży, no nie? Omal nie straciłem tego, co najcenniejsze!
– I co z tego!? – krzyknął wkurwiony Tommy, którego męczyło już biadolenie towarzysza. Postanowił więc ostatecznie zakończyć tę dysputę. – I tak nie ruchasz.
Dante zapowietrzył się jak stary, peerelowski kaloryfer i wytrzeszczając oczy usilnie starał się znaleźć w swoim nielichym repertuarze odpowiednią ripostę. Z wysiłku skóra na jego policzkach aż poczerwieniała. Po chwili jednak wypuścił powietrze ze świstem i spuściwszy wzrok wybełkotał pod nosem coś o świadomych wyborach i ścieżkach życia. Podszedł do rozciągniętych na chodniku resztek tego, co przed chwilą próbowało ich zeżreć i apatycznie zaczął trącać głowę kreatury czubkiem buta.
Tymczasem Tommy ochłonął nieco i targany wyrzutami sumienia podszedł do przyjaciela.
– Wiesz, to wcale nie jest wyznacznik. Pierdol to – powiedział, starając się nadać swojemu tonowi pocieszający ton.
– Dziękuję, tego nie chcę, ale jak ty masz ochotę, to śmiało, bierz – padło w odpowiedzi. Przez chwilę obaj w milczeniu dosłownie gnili ze śmiechu, trzęsąc się przy tym jakby dokuczały im torsje. Gdy już się uspokoili, przyjrzeli się nieco bliżej osobnikowi, który ich zaatakował.
– Przyznaję, że swego czasu musiała być całkiem ładna. Z łóżka bym nie wygonił – podsumował Tommy, podnosząc poplątany podbierak i mocując się z rozpościerającymi go prętami.
– Ta, szkoda, że już ostygła. Może coś by z tego było – odpowiedział Dante, z chrzęstem wydobywając saperkę z rozbitej czaszki. – Gdzie teraz?
– Zdaje się, że to tamta klatka – powiedział Tommy, wskazując na wejście z lewej strony budynku.
Ruszyli w obranym kierunku truchtem, chcąc jak najszybciej zniknąć z ulicy. Choć nie widzieli nic niepokojącego, ich przygoda sprzed kilku chwil jasno dowodziła, że zagrożenie czyha na nich bez przerwy.
Chwilę później znaleźli się na klatce schodowej. Panujący we wnętrzu spokój i porządek wydawał się być czymś nienaturalnym, w zestawieniu z szalejącą na zewnątrz zombie apokalipsą. Na schodach i ścianach próżno było szukać resztek rozszarpanych zwłok czy rozbryzgów krwi, co więcej – zza zamkniętych drzwi któregoś z mieszkań do ich uszu dochodziła bębniąca muzyka. Jedynymi śladami bytowania krwiożerczych trupów były krwawe odciski dłoni na szybach przy wejściu do budynku. Coś w środku jednak zniechęcało je do zapuszczenia się głębiej. Cóż takiego mogło to być? Obaj w duchu zadawali sobie to pytanie.
– Które to piętro? – Zapytał Dante, jednocześnie obmacując pobliskie ściany w poszukiwaniu włącznika światła.
– Ostatnie – odpowiedział Tommy, ruszając przodem. Pomknęli schodami, ostrożnie stawiając każdy krok w obawie przed niewidzialnym zagrożeniem. To jednak nie nadchodziło, co o dziwo niepokoiło ich coraz bardziej. Wreszcie stanęli przed celem swojej misji, chwilę wcześniej mijając mieszkanie, w którym rozbrzmiewało muzykalne dudnienie. Tommy zbliżył się do drzwi i nacisnął dzwonek. Chwilę później z drugiej strony rozległo się ciche szuranie laczków po podłodze, a następnie chrupot klucza w zamku. Drzwi rozwarły się, a ze środka wychynęła Amy. Ubrana w szlafrok i z włosami w nieładzie zmierzyła mężczyzn badawczym spojrzeniem.
– Co wy tu głąby robicie o tej porze, co? – Wymamrotała zaspanym głosem, przecierając oko grzbietem dłoni.
– Takie powitanie? To my życiem ryzykujemy, żeby się tutaj dostać, a tu nawet zwykłego dzień dobry? – Odpowiedział nieco zirytowany Tommy.
– Jakim życiem, co ty opowiadasz stary durniu – odparła dziewczyna, spoglądając przez ramię Tommy’ego na Dantego, który z nieukrywaną, dziecięcą ciekawością przyglądał się ledwie widocznej plamie na ścianie przy schodach. A może nawet nie było tam żadnej plamy. Jednak to zajęcie zdawało się pochłaniać go do tego stopnia, że nie zwracał uwagi na rozmawiającą obok parę.
– Na zewnątrz trwa apokalipsa zombi – nie dawał za wygraną Tommy – pamiętasz, jak ci kiedyś opowiadałem, trupy na ulicach, girlandy flaków rozwieszone między ogrodzeniami i takie tam? Że niebezpiecznie?
Zapadła krótka, pełna napięcia chwila ciszy.
– Tak, wszystko jasne – wypaliła Amy, mierząc go wzrokiem. – Jesteście jeszcze najebani po wczoraj, zgadza się?
– Nie słuchasz mnie! Nie jesteśmy najebani, czekaj… Jesteśmy najebani? – Ciemnowłosy zwrócił się w kierunku kolegi, który pytająco wzruszył ramionami. – No może jeszcze trochę jesteśmy – zaśmiał się – ale to nie ma nic do rzeczy. Zombie nadchodzą. Apokalipsa na ulicach. Cierpienie, ból, śmierć, rozumiesz?
– Dlaczego walisz sikami?
Tommy zawahał się, zbity z tropu.
– To długa historia, innym razem ci opowiem. Wpuścisz nas wreszcie? Niepotrzebnie się narażamy.
– Nie, bo śmierdzisz sikami, nie chcę, żeby Pan Jeżyk albo Panna Żabka zobaczyli cię w takim stanie.
Mężczyzna zacisnął wargi, które zmieniły się w ledwie widoczną szparę i z irytacją wypuścił powietrze przez rozszerzone jak u małpy nozdrza. Wspomniane zwierzaki były maskotkami, które Amy zabierała ze sobą wszędzie, i w zasadzie razem z Tommym traktowali je jak członków rodziny. Oboje byli zwłaszcza fanami jeży.
– Babo, wykończysz ty mnie!
W tej samej chwili drzwi prowadzące do mieszkania z muzyką otworzyły się, a na korytarz wytoczyła się trójka ludzi – dwóch mężczyzn i kobieta. Sądząc po młodym wyglądzie, musieli być jeszcze studentami, a biorąc pod uwagę dziwnie płynny krok – mocno naprutymi studentami. Wraz z nimi na korytarz wylała się gęsta chmura dymu i smrodu palonego zioła, zupełnie jakby w progu zainstalowano urządzenie generujące dym.
Dziewczyna wraz z jednym z mężczyzn oparli się o barierki, obok których stał Dante i jakby nigdy nic poszli w ślinę, w najmniejszym stopniu nie zwracając uwagi na kilka pozostałych, przypatrujących się im osób. Drugi z mężczyzn kiwając głową z uznaniem włożył sobie do ust skręta i zapalił. Gdy się zaciągnął, gestem zaproponował blanta Dantemu oraz pozostałym. Gdy ci odmówili, rozejrzał się jeszcze raz zamglonym wzrokiem, a potem zaciągnął się ponownie i wrócił do mieszkania, nie kwapiąc się nawet, by zamknąć drzwi. Od progu rozległ się dźwięk przewracanych butelek.
– No dobra, wchodźcie na chwilę – powiedziała Amy, otwierając drzwi nieco szerzej. – Tylko cicho, moja siostra z facetem jeszcze śpią.
– Wesoło tu macie – powiedział Dante, przekraczając próg za swoim towarzyszem – to jakiś akademik, czy co?
– Nie – odpowiedziała Amy – ale kilka mieszkań faktycznie jest wynajmowanych studentom. To i tak lepsze, niż ta patologia z mieszkań socjalnych na samym dole. Tutaj przynajmniej gra muzyka i bywa wesoło, a tam słychać tylko brzęk walających się, pustych butelek po jabolach, darcie mordy i ryk bękartów, spłodzonych na ławce w parku albo w dyskotekowym kiblu.
Słysząc to, mężczyźni spojrzeli po sobie porozumiewawczo.
– Teraz wszystko nabiera sensu – powiedział Dante, drapiąc się po wstydliwie kiełkujących zalążkach skromnej brody.
– Tak, wszystko układa się w logiczną całość. Nie mamy powodów do obaw.
– Co się układa? O czym wy bredzicie, głupki? – Zainteresowała się Amy, odkręcając butelkę z sokiem pomarańczowym. Widząc chciwe spojrzenie Tommy’ego oraz jego wyciągniętą, bladą i drżącą jak osika rękę, upiła łyk, po czym szybko schowała pojemnik z powrotem do lodówki. Uśmiechnęła się szyderczo na widok jego posmutniałej twarzy. – Co się rozjaśnia? – Zapytała powtórnie tonem nieuznającym ich milczenia.
– To bardzo proste – zaczął Tomasz, dając za wygraną i wciągając powietrze, jakby przygotowywał się do rozpoczęcia wyczerpującej prezentacji. – Choć zombie żywią się ogólnie mięsem, to jednak najbardziej gustują w mózgach. Najlepiej świeżo wydobytych z rozszarpywanych ciał swoich krzyczących ofiar.
– Widziałam takie filmy. I co w związku z tym?
– Teoretycznie – zaczął Dante – możemy założyć, że polujący zombie w pierwszej kolejności zaatakuje osobę, w której znajdzie najwięcej przepysznego, mózgowego nadzienia. Po co ma tracić czas na zwykłe mięso? Albo ogryzanie gnatów?
– To zupełnie tak, jak wyjadanie galaretki z ciastek – dodał Tommy – Każdy lubi taką galaretkę, a nie każdy przepada za suchym jak garść trocin biszkoptem, zalegającym pod spodem.
– Do brzegu – znowu odezwał się blondyn. – Chodzi o to, że bezmózgie kreatury nie są tak atrakcyjnym źródłem pokarmu dla zombie, jak pełnowartościowy człowiek z mózgiem na swoim miejscu.
– Nie rozumiem – odparła Amy, rozcierając zaspane oczy nasadą dłoni. – Pieprzycie jak potłuczeni.
– Słuchaj, zombie chcą mózgów, tak? – Zapytał Tommy rzeczowo, a Amy kiwnęła głową. – A teraz przypomnij sobie co mówiłaś o swoich sąsiadach. Sądzisz, że banda zjaranych, napalonych studentów jadąca przez studia na warunkach i hasłem panda trzy to dla nich odpowiednia zdobycz? A może bezrobotny od lat patus, odliczający czas od zasiłku do zasiłku na kalkulatorze zamiast na zegarku lub w kalendarzu?
– Oni są dla zombie prawie niewidzialni – dodał Dante – bo niewiele się od nich różnią. To bezmózgie poczwary. Ale tym samym takie wątpliwej jakości sąsiedztwo maskuje wasze położenie w tym mieszkaniu. Patologia i regularne pijaństwo są jak jebany firewall, a nieumarli nie kwapią się, żeby przez niego brnąć. Nie warto.
– Zatem o ile stąd nie wyjdziecie, jesteście bezpieczni. Kapujesz? – Zakończył Tommy, wpatrując się w dziewczynę pełnym wiary i oczekiwania spojrzeniem. Jego nadzieje poniosły jednak sromotną klęskę w walce o zrozumienie, zagłuszone spektakularną eksplozją szczerego śmiechu dziewczyny.
Rozczarowany Tommy o twarzy przypominającej teraz wymiętolony pergamin odwrócił się w stronę przyjaciela, wzrokiem szukając jakiegokolwiek mentalnego wsparcia.
Dante stał przy wejściu do kuchni kręcąc głową i nerwowo masując swoją szyję prawą dłonią, a na jego twarz wypłynął grymas zakłopotania. Zastanawiał się, co jeszcze innego mogli zrobić, żeby przekonać partnerkę Tommy’ego, że ich opowieść nie jest wyssaną z palca historyjką na bazie wysokoprocentowego alkoholu, czy też banialukami wywołanymi zmęczeniem i porannym kacem? Żadne genialne rozwiązanie nie przychodziło mu do głowy. Dodatkowo, rozpraszała go stojąca na stole miska. Wypełniały ją smakowicie wyglądające, misiopodobne żelki niebędące misiami. Targany tysiącem sprzecznych myśli, ostatecznie złapał się jednej z nich. Myśli, nie żelków.
– To co, jedziemy na tego suma? Piwo się nam zagotuje w bagażniku i przynęta zaśmierdnie. Nic nie połapiemy. A namiot w pełnym słońcu rozbijać to też katorga…
W odpowiedzi zauważył jedynie gromy, ciskane wprost z płonących wściekłością oczu kolegi, zakrytych częściowo przez czarne, krzaczaste brwi układające się w literę V.
– Ani kurwa słowa, pierdolcu – odparł Tommy, grożąc drżącym nerwowo palcem i spazmatycznie łapiąc oddech. Nie zorientował się, że śmiech za jego plecami ucichł nagle, jakby ucięty nożem.
– Aaa, więc to tak! – Odezwała się Amy i w mgnieniu oka znalazła się dosłownie kilka centymetrów przed Tommym, co było wręcz nadnaturalnie niepokojące, biorąc pod uwagę jej niewielki wzrost. – Znowu gdzieś z domu wybywasz? Jedziesz chlać z tą drugą moczymordą? – Wrzeszczała dziewczyna, przy każdym słowie oskarżycielskim gestem dziabiąc swego partnera w pierś. – A ja jak zwykle mam zostać na miejscu? To stąd ta ściema o tym, żeby nie wychodzić na zewnątrz? Kisić się w chałupie w czasie, gdy ty się świetnie bawisz i obozujesz? Już durniejszej wymówki nie mogłeś wymyślić!
Ostatnie dźgnięcie niemal zbiło zakłopotanego mężczyznę z nóg. Ten cofając się po każdym z nich, w końcu przyrżnął solidnie głową w wiszący nad piekarnikiem okap. Zaklął.
– To nie tak, cholera – zaczął, starając się rozmasować obolałe miejsce – chcemy po prostu przemyśleć sprawę, opracować plan i ruszyć do kontrofensywy jak ostatnim razem gdy trupy wyległy na ulice! Czego nie rozumiesz?
– Wiesz co? To ja też sobie gdzieś wyjdę z koleżankami, choć wcale nie planowałam! Ale co mi tam, zabiorę się z dziewczynami do klubu. Najlepiej takiego z męskim striptizem. Zaraz napiszę do Patty.
Dziewczyna błyskawicznie chwyciła leżący na kuchennym blacie telefon, po czym fuknęła złowrogo i człapiąc laczkami zniknęła w przedpokoju, pozostawiając przyjaciół samych sobie.
– I co robimy? – Zapytał nieśmiało Dante, zbliżając się z wolna do wypełnionej słodyczami miski. Tommy nie spieszył się z odpowiedzią, gdyż prawdopodobnie albo jeszcze żadnej nie wymyślił albo gardził zachowaniem swojego kolegi, albo wszystko naraz. Z odrętwienia wyrwał go nagły krzyk Amy, dochodzący gdzieś z głębi mieszkania. Zaniepokojony Tommy, przeczuwając najgorsze, ruszył na pomoc.
Gdy stanął na progu jej sypialni z ulgą stwierdził, że dziewczynie nic nie jest. Wyglądała jednak na żywo zaintrygowaną tym, co widziała na wyświetlaczu swojego telefonu. Jej drobny palec śmigał w górę i w dół z prędkością światła, tworząc jedynie wirującą w powietrzu smugę, a pomalowany paznokieć, pukając cicho o szkło, zdawał się wybijać na ekranie wiadomości w alfabecie Morse’a. Nie zauważyła nawet, gdy Tommy wszedł do pokoju. Dopiero gdy usiadł tuż koło niej, chcąc zajrzeć co ogląda, zwróciła na niego uwagę i szybkim ruchem ukryła urządzenie przed jego badawczym spojrzeniem. Jej twarz nabrała marsowego wyrazu.
– No gdzie mi zaglądasz? Mniejsza, złaź z wyra bo śmierdzisz moczem jak menel – powiedziała, odprowadzając wzrokiem posłusznie powstającego Tommy’ego. – Nie uwierzysz! Patty napisała, że po ulicach grasują zombie! Wrzuciła nawet relację na Instagrama, gdzie kilka z nich odgryza nogę jej sąsiada! O, i dodała opis – Brad Pitt pilnie poszukiwany. Tylko on może znowu powstrzymać wojnę Z. Wszędzie pełno postów z hashtagami o zombie i apokalipsie, dasz wiarę?
– Dam – odpowiedział krótko mężczyzna, z westchnieniem wypełnionym bólem egzystencjalnej porażki, chowający twarz w dłoniach. – Ty żartujesz, prawda? Powiedz, że robisz to dla beki, proszę.
– No nie wiem, czy ktokolwiek mógłby mieć w takiej sytuacji powody do śmiechu – odpowiedziała z powagą w głosie Amy. – Pozostaje mieć nadzieję, że Brad Pitt faktycznie ponownie nas uratuje.
Tommy zaśmiał się krótko, lecz szaleńczo. W zasadzie brzmiało to jak czkawkopodobny chichot, niebędący czkawką. Śmiech opętańca.
– Brad Pitt walczył z zombie w filmie, nie naprawdę. Ktoś mu machał przed twarzą zombie – pacynką, a on wygłaszał wyuczone kwestie. Gówno wie, jak się do tego problemu zabrać. Wcale nie ocalił świata ostatnim razem. My to zrobiliśmy. Mamy doświadczenie i zrobimy to znowu – odparł Tommy, starając się z dumą wypiąć do przodu pierś. Efekt był mizerny i przypominał raczej nagły atak astmy, niż pokaz kulturysty.
– Dziwne, bo z tobą żadnego takiego filmu nie widziałam. A tymczasem na TikToku pojawia się coraz więcej wideo z pożeranymi ludźmi. Na żadnym cię nie ma.
– A Brad Pitt jest?
– To akurat nic nie znaczy – żachnęła się dziewczyna. – A wy nie mieliście jechać gdzieś na grzyby? Dante pewnie już zeżarł wszystkie misiożelki i czeka na ciebie w kuchni.
– Na ryby. Ej, w ogóle to wiesz już, że na zewnątrz grasują żądne krwi zreanimowane zwłoki i nie masz żadnych obiekcji co do mojego wyjazdu? Nic? Mógłbym paść ich ofiarą czy coś, wiesz?
– Nie padaj, nie bądź pizda.
– A mogę zabrać ze sobą Pana Jeża? Byłoby mi raźniej tam na zewnątrz.
– Zwariowałeś? Chcesz, żeby coś mu się stało? Tam jest niebezpiecznie. Zostaje tu ze mną. Panna Żabka również.
Tommy’ego doszczętnie zatkało. Siedział jak spetryfikowany, wpatrując się nieruchomymi, wytrzeszczonymi ślepiami, niemal stykającymi się z wewnętrzną stroną okularów w uśmiechnięte oblicze Amy. Całość tej rozmowy, od chwili wejścia do mieszkania aż do teraz wydawało mu się groteskowym żartem, mającym miejsce w surrealistycznym świecie snów.
Poczekał jeszcze chwilę z nadzieją, że właśnie teraz się obudzi, jednak nic takiego się nie wydarzyło. Z odrętwienia wyrwał go wstrzymywany śmiech, rozlegający się za jego plecami. Mężczyzna obejrzał się i zauważył Dantego, który – z mordą wypełnioną żelkami jak chomik słonecznikiem – kiśnie ze śmiechu, aż łzy napływały mu do oczu. Jeden z na wpół przeżutych cukierków wypadł mu z gęby i z plaśnięciem upadł na podłogę. Pozbawiony części tułowia misio z cierpiętniczą miną przyglądał się Tommy’emu żelkowymi oczkami.
– Ekhm, czas na nas – powiedział wreszcie, wstając – bo twoje piwo się zagotuje, a twe przynęty skisną – dodał, spoglądając z wyrzutem na stojącego w progu, chichrającego się przyjaciela starającego się łapać wydostające się z jego jamy gębowej kolejne żelki, siląc się przy tym na wzniosły ton i przypominając tym samym nawiedzonego wieszcza.
Chwilę później zapinali pasy, a ich uszy znowu wypełnił miarowy warkot silnika. Nie ruszyli jednak natychmiast. Siedzący na miejscu kierowcy Dante, kończąc przeżuwanie i kręcąc przy tym żuchwą jak szczerbaty wielbłąd na pustyni, wcale nie patrzył na drogę przed nimi. Z uśmiechem, uparcie wpatrywał się w towarzysza, który z kolei usilnie starał się ignorować jego kłujący wręcz wzrok i nie odwracać się w jego stronę.
– Ani słowa – wydukał wreszcie Tommy.
– Co to się odjebało, to ja nie wiem – odpowiedział blondyn, uderzając lekko przyjaciela w ramię. – Kurwa, rozchmurz się, smutasie. To wszystko brzmiało jak jebany stand up. Może powinniście założyć jakieś kółko teatralne, czy coś, gdy to się skończy. A cel osiągnięty.
– Skończ pierdolić i ruszaj. Potrzebuję się napić.
Gdy dojechali do pierwszego skrzyżowania, Tommy zagadnął, z wyczuwalnym w głosie niepokojem:
– Myślisz, że będzie tam bezpieczna?
– Wydaje mi się, że tak – odparł Dante, dodając nieco gazu, by staranować pełznącą w ich kierunku, kulawą kreaturę. Głośne beknięcie, towarzyszące głuchemu hukowi uderzenia potwierdziło celne trafienie. – O ile nasza teoria jest słuszna. Choć ma jedną alarmującą lukę.
– A mianowicie?
– Skoro zombie szukają mózgów, a my nadal żyjemy, to czy nie świadczy to w pewien niepokojący sposób o nas samych?
Przepraszam, ale chyba się zestarzałam. Nie uśmiechnęłam się ani razu i w zasadzie to zrobiło mi się smutno.
I następnym razem nie powinnam nic jeść podczas czytania.
Doceniam „ha ha ha” żart o bezmózgich patusach… i stand up Tommy/Amy,
ale jakby nie.
Szyderco błagam, stać Cię na więcej.
Cześć!
Czy stać mnie na więcej? Niewykluczone! Natomiast w ramach wyjaśnień, chciałbym zwrócić uwagę na fakt, że powyższa seria ma formę typowo zabawową – będącą kontynuacją podobnych tekstów sprzed lat. Nowo powstające odcinki mają charakter stricte grafomański. Takie też tej serii przyświeca odgórne założenie. Próżno jest tutaj szukać intelektualnego polotu i stawiać poprzeczkę ambicji zbyt wysoko, nie ta kategoria. Niemniej, dziękuję za komentarz i pozdrawiam.
Szydera