Autor: Szydera Zła Niedobra
Magazynek opróżniany serią – Rozdział III – Zjedz lub zostań zjedzony!
[16+] [przemoc] [wulgarny język]
Wyjazd z miasta okazał się być mozolny i o wiele bardziej uciążliwy niż zakładał Dante. Głównym problemem, o dziwo, wcale nie okazały się być zombie same w sobie. Tym był raczej efekt wywołany przez ich powolne gramolenie się z każdej, najpodlejszej nawet dziury oraz krwiożercze zapędy, wzbudzające wśród wciąż zdrowych obywateli fale panicznego strachu.
Mężczyzna musiał więc lawirować ostrożnie pomiędzy porzuconymi, często rozbitymi pojazdami przerażonych ludzi, podobnie jak rzeka lawiruje pomiędzy łąkami obsypanymi majowym kwieciem i kozimi bobkami. O tym, jak bardzo panika ogranicza logiczne myślenie, mężczyźni przekonali się już nie raz, choć ich dotychczasowa podróż nie była wyjątkowo długa. Jeszcze zanim na dobre opuścili przedmieścia, zostawiając za sobą osiedle, na którym mieszkała siostra Amy, zauważyli kobietę, usiłującą wyjechać z parkingu sporym, białym SUV-em.
– Prawo jazdy jak nic znalezione w czipsach albo pod zawleczką Tymbarka – burknął pod nosem Dante, z niesmakiem obserwujący bezowocne zmagania kobiety z pojazdem. Ten co rusz odpalał, jednak zamiast ruszyć do przodu, najpierw cofnął nagle, jakby grzmotnięty przez niewidzialną siłę, a następnie zatrzymał się, wyginając stojący za nim znak. Kolejna próba wyglądała już nieco lepiej, bo auto ruszyło do przodu, lecz i tym razem zgasło, kołysząc się przy tym w przód i w tył jak porzucona łódka na fali przyboju.
– Zawsze możemy ją zabrać ze sobą i podrzucić kawałek. Albo odpal jej to auto – zaproponował Tommy, w którego wnętrzu przebudził się dobry Samarytanin.
– Żartujesz chyba. Widziałeś jej włosy? Różowe i przycięte zupełnie tak, jakby miała udać się na rozmowę z bogu ducha winnym menedżerem jakiegoś sklepu. Na bank feministka. A do tego pewnie weganka i aktywna działaczka na rzecz ochrony żółwi szynkretowych, dławiących się w oceanie plastikowymi słomkami i woreczkami śniadaniowymi, które ktoś bezmyślnie wyrzucił do kibla. Mylą je z meduzami, wiedziałeś?
– Czy ty nie masz serca?
– Masz na myśli ją czy żółwie?
– Dobrze wiesz.
– Ile lat my się znamy, że ty jeszcze o to pytasz?
– Ale serio, czy ty zawsze musisz być takim nietolerancyjnym dupkiem?
– Ależ skąd, ja jestem bardzo tolerancyjny. Szanuję prawa kobiet, na przykład prawo do samodzielnego uruchomienia pojazdu. Nie zamierzam się wtrącać.
– A jeżeli jest po prostu uszkodzone? Nie wiesz tego. Powinniśmy jej pomóc. Albo chociaż zapytać, najwyżej odmówi. Odjedziemy z czystym sumieniem.
– Tobie naprawdę tak bardzo zależy na tym, żeby wysłuchać jej narzekania, że jako szowinista i mizogin nie dałem jej samodzielnie ocalić swojej własnej dupy? A może potrzebujesz nowego przepisu na, kurwa, burgery z bakłażana i ciecierzycy? Nazywają to BURGERAMI, rozumiesz? No i przypominam, że przynęta kiśnie.
Biały SUV po raz kolejny prychnął i przetoczył się o jakiś metr, a kobieta we wnętrzu zaczęła okładać kierownicę zaciśniętymi pięściami w tempie, którego mógłby pozazdrościć zawodowy perkusista zespołu heavy metalowego.
– Nie możemy jej tak zostawić!
– Nie? To patrz – odparł Dante, redukując bieg i dodając gazu tak, że obaj poczuli swąd palonej gumy.
– Pierdolę, to przecież człowiek – krzyknął Tommy, odpinając pasy i otwierając drzwi rozpędzającego się pojazdu. Dante zaklął i wcisnął pedał hamulca w podłogę. Nie znosił tych nagłych, emocjonalnych i pełnych empatii zrywów swojego kompana. Tymczasem Tommy wypadł z pojazdu, krztusząc się przy tym niemiłosiernie z powodu unoszącej się wokół chmury pyłu, wywołanej ostrym hamowaniem.
– A co z przynętą? – Krzyknął z wyrzutem Dante opuszczając przednią szybę i chcąc w ten sposób podnieść ciśnienie swojemu koledze. Ten okazał się jednak wyjątkowo odporny na zaczepkę, machnął tylko ręką nawet się nie odwracając i truchtem podbiegł do stojącego nieopodal auta. Po chwili zauważył kołyszącą się za kierownicą różową czuprynę, przełknął więc z niepokojem gęstniejącą z każdą sekundą ślinę. Zawahał się na moment, jednak było już za późno na odwrót. Kobieta opuściła szybę z cichym sykiem.
– Halo, może mi pomożesz? – Dało się słyszeć skrzekliwy głos, przypominający dziobiącą w gównie wronę. W zasadzie nie brzmiało to nawet jak pytanie, a raczej jak stwierdzenie lub wręcz sugestia i Tommy zaczynał żałować, że nie może nadal wdychać smrodu dartych opon, ale już jakieś pół kilometra dalej. Wziął więc tylko głęboki wdech i starając się ukryć swoją nagłą rezygnację przybrał wymuszony uśmiech.
– Tak, postaram się – odparł krótko – mogę zająć pani miejsce?
Kobieta z wyraźną niechęcią zwolniła fotel kierowcy i wysiadła z samochodu, mierząc Tommy’ego od góry do dołu władczym spojrzeniem z wyraźną nutą dezaprobaty, co oczywiście nie umknęło jego uwadze. Mężczyzna wgramolił się do środka i rozsiadł wygodnie w kabinie wielkości niewielkiego salonu, wypełnionej masą przycisków, pokręteł i mrugającego elektronicznego ustrojstwa.
– Kurwa, wydaje się większy niż moja chata – wymamrotał pod nosem, przytłoczony nieco przepychem nowoczesnego wnętrza – w dupach się ludziom przewraca.
– Działa? – Napastliwy skrzek gównianej wrony rozległ się z zewnątrz.
– Tak, tak, jeszcze tylko chwila, tutaj, eee… – odparł, nagle zdając sobie sprawę, że w zasadzie nie zna się na samochodach, ba, nie posiada nawet prawa jazdy. – Przepustnica, świeca zapłonowa, sprzęgło, jeszcze momencik – dodał, usiłując odszukać w pamięci pojęcia, z którymi miał styczność podczas gry w symulator mechanika na konsoli. Wylegające nagle na czoło krople potu wielkości ziaren grochu z pewnością zdradzały jego zdenerwowanie nie mniej, niż rozbiegany, spanikowany wzrok. – Chyba był za wysoki bieg wrzucony – wypaplał po chwili, drapiąc się przy tym po brodzie.
– Przecież to bezstopniowa skrzynia – odparła kobieta, marszcząc czoło – mąż tak mówił. Zadbał, żebym nie musiała zdzierać hybryd przy machaniu drążkiem – kontynuowała. Widząc w oczach Tommy’ego nieme przerażenie, mieszające się ze zniesmaczeniem i łapiąc się nagle, jak całość wybrzmiała, dodała szybko – drążkiem zmiany biegów. Samo miało jechać, ja miałam tylko kierownicą kręcić. Ile to jeszcze potrwa?
Panika w sercu niedoszłego wybawcy zaczynała brać górę – Kurwa, równie dobrze mógłbym spróbować polatać UFO – przeszło mu przez myśl. Postanowił grać na czas.
– To może być zwykły bezpiecznik – zawyrokował, wychylając się z pojazdu. – Pani zaczeka chwilę, mamy u siebie zapasowe.
Kobieta, która nagle oderwała zarówno wzrok, jak i długie, kolorowe szpony od wyświetlacza swojego telefonu spojrzała w kierunku Tommy’ego wzrokiem pełnym pogardy. Westchnęła teatralnie, odprowadzając poddenerwowanego mężczyznę naglącym spojrzeniem. Ten zaś oddalał się naprędce, podskakując, jakby przypalano mu pięty. Kilka sekund później z ulgą dopadł do drzwi klekoczącego samochodu, w którym czekał Dante.
– Wsiadaj – powiedział Dante, gdy zauważył zrozpaczoną twarz przyjaciela, mając tym samym nadzieję, że niedoszły mechanik i zbawiciel uzna swoją porażkę, po czym oboje w spokoju odjadą w kierunku horyzontu.
– Nie umiem – odparł Tommy, nie bez wstydu w głosie. – Pomożesz?
Kierowca westchnął teatralnie, po czym dając za wygraną, zapytał zrezygnowanym tonem:
– A próbowałeś przekręcić kluczyk w stacyjce?
– Bardzo, kurwa, śmieszne. Tam nawet nie było stacyjki tylko guzik. Ściemniłem ile się da i przybiegłem tutaj. Pomożesz? Bo wstyd.
– Myślę sobie – zaczął blondyn, wychylając się nieco z kabiny i spoglądając nad ramieniem przyjaciela – że nie będzie już takiej potrzeby. Wsiadaj do środka.
Zaskoczony Tommy odwrócił się dokładnie w chwili, gdy zza białej furgonetki, na czworaka, wypełzł blady, powykręcany trup obleczony w porozrywane szmaty. Alarmujące bęknięcie rozległo się zbyt późno, by zajęta przeglądaniem gównocontentu na TikToku kobieta zdążyła jakkolwiek zareagować. Zombie energicznym susem wzbiło się w powietrze niczym panteropodobna bestia niebędąca panterą i opadło wprost na nią, ucinając krótki krzyk przerażenia, jaki zdążyła z siebie wydać. Próbowała zrzucić z siebie potwora, jednak ten pozostawał nieustępliwy, a kłapiące żwawo szczęki kąsały jej przedramiona, starając się dosięgnąć gardła.
– O kurwa, zabiłem ją! – Krzyknął Tommy, łapiąc się za głowę i ciągając czarne włosy, już wcześniej pozostające w twórczym nieładzie.
– Wsiadaj, do cholery! – Wrzasnął Dante, przerywając żałosny lament kolegi i wyrywając go z płaczliwego rozkojarzenia. Ten zaś szybko okrążył samochód, nie odrywając wzroku od szarpaniny i wskoczył na miejsce pasażera, nie przestając bredzić na temat dokonanego przez niego – choć nie bezpośrednio – zabójstwa.
– Moja wina, mogła siedzieć w aucie, kurwa… – bełkotał pod nosem Tommy, rozbieganym wzrokiem szukając przez tylną szybę tarzających się w przydrożnym kurzu walczących. Do porządku przywołał go dopiero cios w potylicę, wymierzony przez Dantego. Chwilę potem mężczyzna chwycił obruszonego kolegę za fraki i przyciągnął do siebie.
– Przestań już miauczeć – wysyczał przez zęby blondyn, marszcząc brwi – i zapnij, kurwa, pasy – dokończył, odpychając kompana, by ten z impetem wylądował na siedzeniu obok. Następnie wrzucił wsteczny bieg i ostro zakręcił kierownicą, obracając klekoczącego gruza o sto osiemdziesiąt stopni i omal nie wpadając bokiem na wysoki krawężnik, oddzielający jezdnię od chodnika.
Pedał gazu, wciśnięty nagłym, stanowczym ruchem, niemal zniknął w nagryzionej zębem czasu oraz rdzą podłodze i samochód z rykiem natarł w kierunku szamoczącej się pary. Tommy krzyknął, będąc pewnym, że jego przyjaciel postradał zmysły i chce rozjechać zarówno stwora, jak i jego ofiarę. Ten jednak w ostatniej chwili zmodyfikował nieco tor jazdy. Dosłownie ułamek sekundy przed tym, jak rozpędzone auto znalazło się przy walczących, Dante szarpnął za klamkę i lewą nogą kopnął w drzwi, otwierając je na maksa. Głuchy dźwięk uderzenia o blaszaną powłokę drzwi oraz towarzyszący mu odgłos ciągniętego po asfalcie, bezwładnego ciężaru uświadomił mężczyznom, że wymierzony cios dosięgnął celu. Ginący w ryku silnika chrzęst łamanych kości i podskakujące lewe, tylne koło upewniły ich w tym przekonaniu.
Zatrzymali się kilka metrów dalej. Obaj siedzieli w ciszy, spoglądając przez przednią szybę i nie kwapiąc się z wysiadaniem. Z chwilowego odrętwienia wyrwało ich dochodzące zza pojazdu rzężenie i gardłowy, paskudny bulgot. Dante spojrzał ukradkiem w boczne lusterko i zauważył obdartą, zakrwawioną maszkarę, pełznącą w ich kierunku. Stwór podciągał się odłażącymi ze skóry, bladymi łapskami, usilnie starając się wbić w asfalt połamane paznokcie i szczerząc nieliczne, pozostałe zęby. Połyskiwał przy tym bielą odkrytej czaszki. Asfalt zadziałał jak tarka do sera i zerwał skalp z ciągniętego po nim trupa. Zgruchotane nogi, przypominające dwie wężowe wylinki lub rozgotowane kluski ciągnęły się bezwładnie za zombie, zostawiając na drodze ciemnoczerwony ślad.
– Wysiadamy – rzucił Dante, spoglądając na kolegę. Ten z ociąganiem kiwnął głową.
Ruszyli w kierunku umarlaka, ostrożnie rozglądając się na boki. Całe to zamieszanie z pewnością zwróciło uwagę pozostałych w okolicy stworów. Gdzieś z daleka dobiegały ich zbliżające się dźwięki bekania, będące nienajlepszą wróżbą. Mieli niewiele czasu.
Podeszli bliżej upiora, pozostając jednak w bezpiecznej odległości na wypadek, gdyby poczwara wciąż potrafiła skakać.
– Właściwie, to jak tak pełznie, to nie przypomina ci czegoś? – Zagadnął Dante, z ciekawością przyglądając się charczącemu zewłokowi.
– Czekaj. Wiem, że nasze umysły działają w podobnie pojebany sposób, ale nie jestem do końca przekonany co do tego tym razem – odparł Tommy, z odrazą cofający się o pół kroku za każdym razem, gdy zombie podpełzało nieco bliżej.
– Taki obrzydliwy ślimak bez skorupy, co wypełza po deszczu wpierdalać mlecze – powiedział blondyn, kucając. – Nawet zostawia za sobą taki ślad, jak śluz – dodał, wskazując na rozlaną po asfalcie posokę.
– To pojebane! – Tommy brzmiał jakby był obruszony brakiem jakiejkolwiek empatii ze strony przyjaciela. Przecież ta pełznąca istota była do niedawna zwykłym człowiekiem. – Ale w zasadzie masz rację. Mamy w bagażniku coś na ślimaki?
– Nie wiem, może sól?
– Gdyby żył to by się sprawdziło. Ale w tym przypadku nie jest to takie oczywiste.
– Po prostu rozwal mu łeb młotkiem.
– Dlaczego ja?
– Co za różnica? Ja go przejechałem, możesz go chociaż dobić. I sprawdźmy co z tą babką.
– Całkiem o niej zapomniałem – westchnął Tommy, przykładając dłoń do czoła i natychmiast zrywając się z miejsca pognał w kierunku leżącej w oddali nieruchomej postaci.
Gdy Tommy pokonywał kolejne metry, usłyszał dźwięk odpalanego silnika, a po chwili także metaliczny chrobot skrzyni biegów. Odwrócił się i zobaczył jak Dante cofa powoli, starając się wcelować w unoszący się i opadający łeb wijącego się po asfalcie koszmaru. Niewiele potem maszkara zniknęła pod tylnym kołem, a jej czaszka trzasnęła przy tym ohydnie, jak spory, rozłupywany młotkiem orzech. Spod koła wyprysnął krwawy rozbryzg, a kawałki zgruchotanej czaszki oraz zęby zastukały o asfalt. Tommy odwrócił wzrok, pragnąc uniknąć widoku wypryskujących z oczodołów ślepi. Ciałem rozjeżdżanego zombie wstrząsnęło kilka drgawek, a następnie znieruchomiało na dobre. Tommy zauważył Dantego, z uśmiechem pokazującego skierowany w górę kciuk. Czasami jego kompan go przerażał.
Tymczasem Tommy dobiegł do kobiety. Ta, leżąc w kałuży własnej krwi nie dawała żadnych oznak życia. Mężczyzna przyklęknął i nachylił się nad nią, nie bardzo wiedząc co począć. Czuł, jak na widok rozoranego kłapnięciem parszywych szczęk gardła, z którego sączyła się nadal ciemna krew, ogarnia go fala paniki i poczucie bezradności. Usilnie starał się przywołać w pamięci zasady udzielania pierwszej pomocy. Złapał za jej bezwładną rękę, po czym przyłożył swój kciuk do nadgarstka, chcąc wyczuć oznaki pulsu. Zero. Przemógł się, by dotknąć upstrzonej krwawą konstelacją szyi kobiety, nie przyniosło to jednak żadnego efektu, oprócz ubrudzonych krwią dłoni. Oddechu również nie wyczuwał, a jej klatka piersiowa pozostawała nieruchomą.
Wiedział dokładnie, co to oznacza. Racjonalna część jego umysłu podpowiadała mu, że już po wszystkim. Że gangrenowaty stwór dostał to, czego chciał. Wystarczyło jedno celne ugryzienie, przerwana tętnica. Jednakże emocjonalna strona natury, ta, która wyciskała właśnie jego oczy jak soczyste cytryny, kazała mu próbować nadal.
Leżąca na ziemi postać nagle zacharczała, wypluwając ciemnokrwisty śluz przez delikatnie rozwarte usta. Niemalże czarna plwocina, pieniąc się, spływała po bladym policzku mijając małżowinę ucha i znikając gdzieś w przydrożnym pyle. Tommy drgnął na widok szarpniętej nagłym spazmem ręki, niemal upadając na tyłek. Przez wargi kobiety wychynęła krwawa bańka, tkwiła chwilę w kąciku ust, po czym pękła bezgłośnie. Do tej pory nieruchome ciało zaczęło drżeć jak rażone prądem, z każdą sekundą przybierając na intensywności. Jednak najgorsze miało dopiero nadejść. Wyglądająca bowiem na martwą, kobieta nagle otworzyła koszmarne oczy, kierując zmatowiałe tęczówki wprost na klęczącego obok mężczyznę. Głośnemu beknięciu, jakie wydobyło się z paszczy zreanimowanego monstrum o różowych włosach, towarzyszyła kolejna struga krwawej śliny, spływająca po brodzie.
Tommy bardzo chciał ruszyć się i uciekać, jednak jego ciało było jak spetryfikowane. Przypominał tym samym niewielki, przygarbiony posąg, wpatrujący się z napięciem na powstający z ziemi, wynaturzony korpus przerażającego zombie. Wykrzywiona w spazmach ręka, zakończona połamanymi szponami powolnym ruchem zmniejszała dystans, dzielący ją od sparaliżowanego mężczyzny. Tommy widział pomiędzy żądnymi mięsa zębiskami parchaty jęzor, wijący się w rozwartej gębie niczym szykujący się do ataku grzechotnik. Poczuł bijący od szkarady odór w chwili, gdy ta wydała z siebie kolejne głośne beknięcie.
– Zeżryj miętówkę… Choć może stoperan byłby lepszy… Bo wali ci z ryja jak z szamba – wycedził.
Nagle jakaś siła targnęła nim do tyłu tak, że wylądował na łopatkach. Odruchowo zakrył twarz rękami, krzycząc coś niezrozumiałego. Dopiero po chwili dotarły do niego niewyraźne słowa sapiącego kompana.
– Wstawaj, cholera, nie czas na drzemkę. Ruchy, do wozu, mamy towarzystwo! – Ponaglał kolegę Dante, który odwrócił się i odskoczył o pół kroku w bok w chwili, gdy różowowłose zombie natarło, mijając go zaledwie o centymetry. Tommy zauważył, że coś srebrnego błysnęło w ręce przyjaciela.
Jasnowłosy wykręcił piruet, po czym zamarkował uderzenie tajemniczym przedmiotem, chwilowo zwalając stwora z nóg. Podbiegł do Tommy’ego i pomógł mu się podnieść, a następnie obaj dali dyla w kierunku samochodu. Wokół rozległ się bekający chór i zewsząd zaczęły pojawiać się zombie. Nadciągały falami, a raczej stadami, zwabione przedłużającą się zadymką.
– Szybko, szybko! Chowaj bebech do auta! – Krzyknął Dante, który jako pierwszy doskoczył do pojazdu, wyprzedzając kolegę ledwie o krok. – Pasy kurwa!
– Gapisz… Mi się… Na bebech? – Wysapał Tommy, otwierając drzwi.
– Ano gapię, bo zaczyna przypominać twojego własnego satelitę. Jest kurwa ogromny!
Tommy roztrzęsionymi dłońmi zaczął szamotać się z uporczywą klamrą, uciekającą gdzieś pod fotel pasażera. Na szczęście w porę zamknął drzwi, gdyż chwilę później łupnął o nie porządnie barkiem, niemal zsuwając się z miejsca. Dante z piskiem opon zawrócił, wjeżdżając na drogę prowadzącą do wyjazdu z miasta. Tymczasem Tommy spojrzał przez tylną szybę, szukając wzrokiem różowej czupryny. I zauważył ją akurat w chwili, gdy ciągnięta za samochodem lina naprężyła się.
Wbity w głowę poczwary hak z trzaskiem oderwał ją od kręgosłupa, sprawiając że wystrzeliła w górę jak korek z ruskiego szampana. Czaszka wykręciła w powietrzu delikatny łuk, by chwilę potem z obrzydliwym chrupnięciem, przypominającym spadającego z kokosowej palmy kokosa (bo co innego miałoby z niej spaść? Banan?) uderzyć o powierzchnię jezdni. Przerażający obiekt zaczął turlać się i podskakiwać na wybojach, co chwila błyskając zastygłymi w wyrazie niemego przerażenia, galaretowatymi ślepiami i uzębieniem, z każdą sekundą i każdym uderzeniem o twardą nawierzchnię będącym coraz rzadszym. Tommy poczuł, jakby ktoś ścisnął jego żołądek jak torebkę musu owocowego, chcąc wyzbyć się jego i tak nikłej zawartości.
– Tam z tyłu pod siedzeniem jest wiadro do mieszania zanęty – wtrącił Dante, widząc niewyraźną minę kolegi. Ten z trudem przełknął ślinę, przypominając tym samym zieloną żabę, starającą się zeżreć jakiegoś bagiennego robala. Także z koloru.
– Nie, bo potem… Ona… Skiśnie – starał się wybełkotać Tommy, wciąż dzielnie walcząc z nudnościami. – Teraz bym do niej narzygał… Jutro ty wymieszałbyś zanętę, a pojutrze umylibyśmy w niej nogi – dopowiedział, siląc się na żart.
– A na Wielkanoc sałatka jarzynowa?
Tego, ku uciesze kompana, Tommy już nie wytrzymał. Na szczęście, biedak zdążył chwycić walającą się w nogach reklamówkę z uśmiechniętym robakiem – logo popularnego marketu. Po chwili mu ulżyło. Mętnym wzrokiem spojrzał przed siebie. Na drodze pojawiało się coraz więcej koślawych trupów. Jeden z nich, nieco mniej niezgrabny od pozostałych zaczął biec za pojazdem. Co więcej, jak zauważył ledwo żywy Tommy spoglądający w popękane boczne lusterko, kreatura zdawała się ich doganiać.
– To niemożliwe – powiedział Dante, a Tommy usłyszał w głosie przyjaciela nutę niepewności. Właściwie pierwszy raz odkąd to wszystko się zaczęło. I to przeraziło mężczyznę nawet bardziej, niż chodzące za dnia trupy. – Nie może być taki szybki.
– Co on ma na nogach? Nowe adidaski? – Zauważył Tommy.
– Nie wiem, ale chyba mam jakieś omamy.
Zaintrygowany Tommy ponownie wbił wzrok w naznaczoną siatką pęknięć powierzchnię lusterka, starając się dostrzec więcej szczegółów. Tymczasem zombie dosięgał już klamki tylnych drzwi samochodu i pomimo głośnego klekotu silnika obaj mężczyźni usłyszeli niepokojące beknięcie. Tommy obejrzał się i wtedy to zobaczył.
– To rolki. Jebaniec jedzie za nami na rolkach!? – Krzyknął zdziwiony Tommy.
Bekający stwór zaczynał ich doganiać. Był naprawdę blisko. Niewiele brakowało, by dosięgnął klamki od przednich drzwi pasażera i spróbował dostać się do środka. Oślizgłe, powyłamywane paluchy nagle przykleiły się szyby, tuż obok twarzy Tommy’ego. Zdziwienie mężczyzny spotęgowało się, gdy zauważył, że na każdym z nich znajdowała się przyssawka. Nie, nie naturalna. Gumowa przyssawka do wieszania ręczników kuchennych na płytkach. W łazience, na przykład.
Ciemnowłosy zadziałał instynktownie, wiedziony przerażeniem i wolą przetrwania. Natychmiast opuścił szybę, a następnie wyrzucił trzymaną między nogami, czerwoną reklamówkę wprost pod nogi dziwacznego, nienaturalnego stwora. Ta upadła z impetem na asfalt, rozbryzgując zawartość i wkręcając się w niewielkie kółeczka rolek. Ścigający ich stwór zachwiał się i upadł, ryjąc nieapetyczną twarzą w szorstki asfalt. Tylne prawe koło podskoczyło wymownie na miękkim, chrupiącym wyboju.
Tommy zasunął szybę i ciężko opadł na fotel. Gdy jego żołądek ponownie zabulgotał, a ciałem wstrząsnęło, odruchowo zakrył usta dłonią.
– Kurwa, stary – odezwał się Dante – przecież już to robiliśmy. Nie bądź taki delikatny. Glizdy też na haczyk nie nadziejesz?
– Nie w tym rzecz. Po prostu… Jestem winny jej śmierci.
– Gówno prawda – skwitował Dante, z irytacją uderzając dłonią o obręcz kierownicy – widziała, co dzieje się wokół. Że trwa pieprzona apokalipsa, a ludzie giną na ulicach. Zabrakło jej czasu na znalezienie broni lub schronienia, ale pewnie kilka lajków na Instagramie zdążyła kliknąć. I całkiem straciła dla tego głowę. – Blondyn zachichotał, wcale się z tym nie kryjąc.
– Mimo to, przecież kazałem jej wysiąść… – Nie dawał za wygraną Tommy.
– Nie zauważyłem, żeby tylne drzwi jej wozu były zaspawane – odburknął Dante. – Auto rozumiem, mimo wielkości zbliżonej do czołgu, było nieprzystosowane do przewozu większej ilości osób niż kierowca?
Tommy zamyślił się, przywołując w pamięci upstrzone elektronicznym ustrojstwem wnętrze, przypominające rozmiarami niewielki apartament. Musiał przyznać rację przyjacielowi. Poczuł, jak wyrzuty sumienia odpływają jak rozbitek na gównianej tratwie.
– Dzięki.
– Drobiazg. To jest wojna. Dżungla. Albo się dostosujesz, albo zostajesz zeżarty. Impregnowana adopcja.
– Chyba improwizacja i adaptacja.
– Miałem na myśli walkę o przetrwanie.
– Wiem.
Obaj mężczyźni spojrzeli po sobie, oczami błyszczącymi od cisnących się na zewnątrz łez. Bynajmniej nie rozpaczy. Śmiejąc się ile sił w płucach, wyminęli grupkę zombie, starającą się apatycznymi ruchami zablokować drogę, wyciągając przy tym w kierunku pędzącego samochodu rachityczne łapska. W niczym nie przypominali zrywnego dziwaka, z którym nie tak dawno mieli do czynienia.
– Myślisz, że to mógł być przypadek? Zbieg okoliczności? – Zapytał Dante, kierując pojazd ku wylotowi z miasta. Przed nimi rozciągała się zielona, uspokajająca kurtyna lasów. A za nimi… Za nimi czeka na nich przygoda. Sumy, szczupaki i inne szachrajstwo.
– Masz na myśli tego nieumarłego rolkarza?
– Dokładnie tego. Wcześniej nie spotkaliśmy się z niczym podobnym.
– Może za życia był sportowcem i umarł w trakcie treningu?
– W takim razie jak wytłumaczysz te… – Dante zdjął z kierownicy prawą dłoń i zaczął wywijać palcami, robiąc przy tym głupkowatą minę. Tommy nie odpowiedział od razu, zamyślił się. Doszedł do wniosku, że napiłby się piwa. Z niechęcią odtrącił tę naprzykrzającą się, miłą myśl. Na to również przyjdzie czas. Gdy już rozbiją obozowisko, przygotują wędki i dadzą się ponieść muzyce i grze świateł serwowanym przez Matkę Naturę na jakimś wypizdowie.
– Impregnowana adopcja… – Wymamrotał niewyraźnie, w zamyśleniu masując podbródek.
– Co? Kapadocja? Cholera, ale masz wymagania. Myślałem, że rozbijemy się nad jakimś stawkiem w okolicy. Zanim ta cholerna przynęta rzeczywiście skiśnie.
– Adopcja! – Poprawił go Tommy. – A właściwie adaptacja. Zastanawiam się, czy nie powinniśmy założyć, że zombiaki ewoluują, przystosowując się do warunków.
– Zombie mutanty? No to byłoby zupełnie pojebane.
– Może niekoniecznie mutanty, w końcu temu co nas ścigał, kółka nie wyrosły bezpośrednio ze stóp.
– Jednostki specjalne, co?
– Powiedzmy. Chyba zaczynają się przystosowywać do polowania na nas, ludzi. I to w zastraszająco szybkim tempie.
– Podobnie jak drapieżniki w świecie zwierząt wykształcają coraz skuteczniejsze metody polowań?
– Sam to powiedziałeś. Dżungla. Zjedz lub zostań zjedzonym. Przetrwają najlepiej przystosowani.
Jaskrawe słońce nareszcie zniknęło za zielonym murem gałęzi i listowia. Dotarli do miejskich rogatek. Dalej była już tylko knieja. Pojedyncze promienie światła z rzadka przebijały się przez gęstą barierę, tańcząc na karoserii umazanej krwistymi rozbryzgami. Przypominały czerwone maki na tle śniegu, zauważył Tommy. Widok co najmniej fantastyczny, głównie z tego powodu, że maki nie rosły ani w śniegu, ani w grudniu. Mężczyźni odetchnęli z ulgą, dając się porwać uczuciu błogości i pozostawiając szalone miasto za sobą. Przed nimi, jak okiem sięgnąć rozciągała się dzicz. A w tej dziczy…
– Czuję suma, mówię ci – powiedział rozmarzonym głosem Dante.
– Ale to szczupak jest król wód, co się czai w szuwarach – odparł Tommy – pora na porządną dawkę surwiwalu.
– I piwko.
„Jaskrawe słońce nareszcie zniknęło za zielonym murem gałęzi i listowia” – wystąpiłam w odcinku 😎
Jeśli już mowa o krwawych rozbryzgach, to już wychodzi 2 sezon „Made in Abyss”. Z kinówką pomiędzy. Podobnie jak w obecnej tu Zombie apokalipsie nie czytać/nie oglądać w czasie posiłku😋