Prolog (Opowieść niezbyt wigilijna)

0
(0)

Autor: Tomasz “Azamer” Mikiera

Opowieść niezbyt wigilijna – Wesołych Świąt! – początek epickiej przygody w pogodnym, świątecznym klimacie.

[16+] [przemoc] [wulgarny język]


Przy granicy z lasem, tuż obok starego, lekko zapuszczonego domostwa, rozległ się głośny trzask, łudząco podobny do strzału z bicza. Na wystającym z ziemi pniaku zmaterializowała się niska – jak na ludzkie standardy – postać. Rozejrzała się wokół błyszczącymi, szafirowymi oczyma, pociągnęła zakrzywionym nosem i burknęła pod nim coś, co bardzo mocno przypominało przekleństwo.

Karzełek ze złością chwycił za rant czapki zakończonej złotym dzwoneczkiem i mocniej naciągnął ją na spiczaste uszy. Zmarznięte dłonie wsadził do kieszeni zielono-czerwonego, lekko przydługiego kożucha, po czym zeskoczył z pieńka. Zaklął ponownie, gdy do szkarłatnych, zakończonych wywiniętym noskiem butów wpadła zimna i nieprzyjemna śnieżna gruda.

– Zrób kolację, posprzątaj izbę, rozpal w kominku Molty – pomrukiwał elf modulowanym, zachrypniętym głosem, najwyraźniej kogoś przedrzeźniając. – Stary, zramolały piernik.

Krótka droga do starego, nieco zaniedbanego dworku w ogóle nie poprawiła jego nastroju. Wręcz przeciwnie – rozeźliła go tak, iż z trudem nad sobą panował. Nie dość, że przemarzł do szpiku kości, to jeszcze podeszwa lewego buta zaczęła się odklejać i kłapała z każdym krokiem, jakby naśmiewając się z jego podłego położenia. Z bezsilnej złości zaciskał dłonie w kieszeniach, a ilość inwektyw wydobywających się z jego ust, przybierała na sile.

– I jeszcze ci głupi, wredni ludzie… Ponakładają barier ochronnych, zabezpieczeń i innych pierdół… Normalnie by się człowiek, eee, to znaczy elf, teleportował bliziutko i po problemie…

Molty przerwał tyradę, gdy znalazł się pod oknem, od którego biła jasna, przyjemna łuna. Wstrzymał oddech, wsłuchując się w rozmowę dwóch mężczyzn. Pokręcił głową i lekko przygarbiony minął budynek mieszkalny, kierując się ku drewnianej, okazałej szopie.

– O! A co to takiego? – mruknął pochyliwszy się nad szklaną fiolką, do połowy zagłębioną w śnieżnym puchu. – Znalezione nie kradzione.

Schował przedmiot do kieszeni i już po chwili znalazł się przed zamkniętymi drzwiami. Wyciągnął dłonie, zaparł się stopami i przez kilka sekund mocował się z przymarzniętą zasuwką. W końcu metal ustąpił z lekkim zgrzytem, a uchylające się wrota przepłoszyły szczurzą gromadę, która zniknęła w ciemnym kącie.

Molty przeszedł obok równo ułożonego stosu drewna, wybierając odpowiadające mu szczapy. Każdą kolejną układał na wyciągniętym przedramieniu, aż poczuł, że nie jest w stanie unieść ani grama więcej. Mimo ciężaru zatrzymał się przed potężnym pniakiem, w którym tkwiła siekiera. Z ust elfa wydostało się ciche sapnięcie, gdy z trudem ukucnął i jedną ręką chwycił garść drewien, silnie pachnących żywicą. Wsadził je sobie do kieszeni, po czym wyszedł na zewnątrz, nie kłopocząc się zamykaniem szopy.

Powrót na skraj lasu był dla niego drogą przez mękę. Brzemię ciążyło niemiłosiernie, sił ubywało mu z każdą chwilą, a śnieg uczestniczył w zawodach, polegających na jak najczęstszym wpadaniu mu do butów. W końcu dotarł do znajomego pieńka, wieńczącego skraj lasu. Chwilę później rozległ się głośny trzask, który zagłuszył ostatnią rzuconą przez elfa inwektywę, a po Moltym zostały jedynie ślady w śniegu.

***

Mężczyzna siedzący w fotelu przeniósł spojrzenie na krzątającego się po izbie kompana. Z westchnieniem odłożył czytaną książkę na stolik kawowy. W jego dłoni pojawiła się przezroczysta szklaneczka, wypełniona bursztynowym płynem. Uraczył się sporym łykiem, wyczuwając w trunku wyraźne wiśniowe nuty. Cmoknął głośno, jakby w podziękowaniu dla rzemieślnika, który w tak niepozornym napoju zawarł tak wiele smaku.

Przełożył szklankę do lewej dłoni i rozparł się wygodniej, chcąc uzyskać maksymalnie nonszalancką pozę. W jednej chwili jego myśli zaczęły przypominać sklep z docinkami, a on sam zdawał się przechadzać po alejkach i spoglądać na półki w poszukiwaniu tej odpowiedniej. Tej, która na jakiś czas nakarmi szyderczą bestię tkwiącą w jego wnętrzu. Skrzywił się, gdy nagle znalazł się przy kasie z pustym koszykiem.

– Szukasz czegoś? – zapytał z ledwie dostrzegalną nutą smutku w głosie, że nie wymyślił nic lepszego.

– Nie, po prostu chodzę w te i we w te jak idiota. Wiesz, ostatnio mało się ruszam, więc postanowiłem połazić po salonie i pozaglądać w różne miejsca, poprzesuwać rzeczy…

– Dobra, spokojnie – powiedział siedzący, unosząc ręce w obronnym geście. Korzystając z okazji wlał do ust kolejną porcję trunku. Oczywiście nie zamierzał tak szybko rezygnować z okazji wyprowadzenia towarzysza z równowagi. – To czego szukasz?

– Miałem przy pasie buteleczkę z eliksirem ułatwiającym zasypianie. A może odłożyłem go na półkę w spiżarni? Albo… – mężczyzna przestał zwracać się do rozmówcy i mruknął coś pod nosem, przetrząsając przy tym szafkę na zioła i przyprawy.

W tym momencie usta siedzącego rozciągnęły się w paskudnym uśmiechu. Rozmowa potoczyła się takim torem, że stojąc z pustym wózkiem przy wyimaginowanej kasie we własnym umyśle, dojrzał batonika proteinowego. Smaczna przekąska ratująca nieudane zakupy natychmiast wylądowała na taśmie i została skasowana przez uroczą ekspedientkę.

– No widzisz, jakbyś miał to wszystko poukładane, a nie rzucone byle gdzie, to nie musiałbyś teraz szukać – rzekł głośno matczynym tonem, jednocześnie wbijając szpileczkę tak głęboko, jak się tylko dało.

– Nie masz nic konstruktywnego do powiedzenia to lepiej stul pysk, bo w mojej pracowni panuje idealny porządek. A chciałbym szanownemu koledze przypomnieć, że od czasu pewnego incydentu, w trakcie którego ktoś wlazł do spiżarki i wychlał połowę zapasu ziołowych eliksirów, każda z fiolek jest podpisana.

– Już ci mówiłem, że miałem wtedy biegunkę… Ile razy mam przepraszać?

Krzątający się mężczyzna burknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi i uniósł jedną z zakorkowanych menzurek. Pamiętał dokładnie co za specyfik znajduje się w środku, lecz dla spokoju ducha odwrócił naczynie do góry dnem i przeczytał krótką notkę, sporządzoną koślawym pismem. Kręcąc głową chwycił kolejną fiolkę, zaraz za nią następną i kolejną. Po kwadransie poszukiwań zabrakło mu już specyfików do przeglądania. Oparł się pokusie przejrzenia wszystkiego raz jeszcze.

– Daj spokój, pewnie jakiś bebok ogonem przykrył. Znajdziesz to badziewie jak tylko przestaniesz szukać. Zawsze powtarzam, że należy się zajmować bieżącymi problemami, takimi na które można coś zaradzić – siedzący w fotelu dolał sobie trunku do szklanki, którą zaraz zbliżył do ust. – Twoje zdrowie!

– Może i masz rację. Ale czekaj, pomyślmy logicznie. Miałem eliksir przy pasie, bo wziąłem łyk przed popołudniową drzemką regeneracyjną. Potem szukałem przepisu do wywaru przeganiającego sąsiedzkie klątwy, bo krowa Józka, wiesz, tego ze wsi, co mu ostatnio kot do studni wpadł, przestała dawać mleko. Następnie poszedłem po drewno do kominka…

– O właśnie, skoczyłbyś raz jeszcze? Patrz jak już przygasło.

– A dlaczego ty nie pójdziesz? Dupsko przyrosło ci do fotela?

– Cieszę się, że spytałeś, bo mam kilka rozsądnych i trafnych odpowiedzi – mężczyzna odłożył szklankę na stolik i zaczął wyliczać na palcach. – Po pierwsze: doskonale znasz drogę, bo często tam chodzisz. Po drugie: może zgubiłeś ten eliksir, jak poprzednio byłeś na zewnątrz. Po trzecie: na dworze jest zimno, więc zmarzłaby mi dupa, co mogłoby doprowadzić do…

Po drugim argumencie towarzysz wyliczającego przestał słuchać i popadł w głęboką zadumę. Musiał się upewnić. Machinalnie podszedł do wieszaka na płaszcze i zarzucił na siebie grubą, wełnianą szatę. Wychodząc z pokoju dosłyszał jeszcze ostatni punkt, wieńczący tyradę przyjaciela.

– Poza tym kupiłem sobie ostatnio nowe skarpetki w jednoręczne miecze i bardzo nie lubię, gdy do butów wpada śnieg. Bardzo nieprzyjemne uczucie. No i potem te skarpetki będą mokre, i będę musiał je wysuszyć…

Zamknął za sobą drzwi, zadrżał z zimna i zaczął iść w stronę szopy. Po kilku krokach zatrzymał się, przetarł okulary i pochylił się nad swoimi wcześniejszymi śladami, które już powoli znikały, przysypywane świeżą warstwą puchu. Dostrzegł sznur płytkich, małych zagłębień, prowadzących prosto do składu na opał. Zagubione dziecko? Nie, ktoś w potrzebie na pewno zapukałby do ich głównych drzwi, a nie szukał schronienia w szopie.

A może to ten złodziejaszek? Mężczyzna już od jakiegoś czasu miał wrażenie, że ktoś podbiera mu najlepsze, nasączone żywicą szczapki na rozpałkę. Dałby sobie rękę uciąć, że kilkukrotnie przygotował całą stertę patyków, które w niewyjaśnionych okolicznościach rozpłynęły się w powietrzu. Oczywiście swoimi paranoicznymi spostrzeżeniami podzielił się z przyjacielem, który nie omieszkał go zignorować. Ale teraz miał niezbity dowód!

Szopa była otwarta, co tylko potwierdzało jego przypuszczenia. Wszedł do środka i wyciągnął rękę ku najbliższej ścianie. Rozległo się ciche pstryknięcie przełącznika i pomieszczenie zalało ciepłe, pomarańczowe światło. Prawie natychmiast spojrzał na pniak z wbitą weń siekierą. Obszedł go z każdej strony i zaklął szpetnie pod nosem. Nie znalazł ani jednego nasączonego żywicą drewienka.

W pośpiechu sięgnął po kilka dużych szczap i ułożył je sobie na wystawionej ręce, po czym przycisnął do piersi zgromadzony stos. Z trudem przymknął drzwi od szopy, szybko pokonał wcześniejszą drogę i wszedł do domu. Niczym huragan wpadł do salonu, zrzucił drwa tuż obok kominka i nie przejmując się bałaganem oraz kawałkiem kory, która wylądowała na dywanie, zaczął podekscytowany:

– Wiedziałem! Nic nie zmyśliłem! Są ślady w śniegu… Złodzieja nie widziałem, ale znowu ukradł mi podpałkę!

– Co za chora akcja! Serio? – mężczyzna odstawił pustą szklankę i zerwał się z fotela. – To niesamowite! Musimy skonstruować jakąś pułapkę! Przecież ten huncwot, nicpoń i łapserdak może być niebezpieczny!

– Dokładnie! Jesteś bardziej techniczny, więc może pomyślisz nad jakimś urządzeniem? Może w formie zapadni albo…

– Oczywiście! Przygotuję wilcze doły! A ty dodasz od siebie odrobinę magii i złapiemy skurczybyka!

– I wtedy weźmiemy go na spytki i… Gdzie idziesz?

Miłosz ubrał płaszcz, czknął potężnie i odwrócił się do przyjaciela. Mętnym wzrokiem spojrzał na Tomasza, który natychmiast zrozumiał, że ekscytacja kompana była jedynie grą aktorską.

– Idę do tawerny, może tam będę w nastroju na wysłuchiwanie twoich wyssanych z palca opowiastek o chochlikach kradnących ci drewno i eliksiry. Albo wiesz co? Idź na policję i powiedz, że ktoś ci smolne szczapki podpierdziela. Jestem ciekaw ich reakcji.

– Bardzo śmieszne. To poważna sprawa – nagle wpadł mu do głowy pewien pomysł. – Może rzeczywiście masz rację, nie ma się czym przejmować. Reaguję zbyt emocjonalnie. Przecież ten złodziejaszek nikomu się nie pochwali, że można bezkarnie okradać Zabójców. I tak przeważnie mamy w poważaniu, co o nas myślą i mówią. Prawda?

Miłosz zamarł w pół kroku, zacisnął zęby, a jego oblicze przybrało marsowy wyraz. W momencie zakładania czapki prychnął z irytacją. Zasznurował buty i skierował się do wyjścia.

– Gdzie leziesz? Myślałem, że będziemy konstruować pułapkę! – krzyknął Tomasz, doganiając towarzysza.

– Już ci mówiłem: idę do tawerny. Tandetna łapka na szczury to za mało na tego podstępnego gnojka . Muszę wymyślić coś lepszego, boleśniejszego, paskudniejszego.

– Bo nie pozwolimy żadnemu pajacowi nas okradać, prawda?

– Prawda – odparł Miłosz z paskudnym uśmiechem.

***

– Molty! Molty! Gdzie moje kakao i ciasteczka?

– W dupie, grubasie – warknął cicho elf, stawiając na tacy parujący kufel tuż obok miseczki z piernikami.

Zamarł na moment, gdy do głowy wpadł mu pewien pomysł. Rozejrzał się po kuchni, upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu. Wyjął z kieszeni znaleziony flakonik z płynem przypominającym smołę. Zerknął na denko, do którego ktoś przykleił kartkę z krótką adnotacją: „Regenerujący i odpędzający złe sny”.

– No to sobie pośpisz dziadu, będę miał chwilę spokoju.

Odkorkował butelkę i wlał całą jej zawartość do gorącego kakao. Czym prędzej schował puste naczynie do kieszeni, chwycił paterę i poszedł w stronę gabinetu uwielbianego przez wszystkich świętego. „Gdyby tylko wiedzieli, jaki to upierdliwy, zramolały, popierający niewolnictwo staruch”, pomyślał Molty. Z trudem sięgnął klamki stając na palcach i ledwo utrzymując równowagę, otworzył drzwi. Sapiąc z wysiłku, postawił poczęstunek na biurku Mikołaja.

– Uwielbiam kakako! Nie ma nic lepszego na rozgrzanie starych gnatów! – gromko stwierdził staruszek i chwycił za kufel.

Święty nie wahał się nawet sekundy. Otworzył usta i pił, i pił, i pił. I byłby zobaczył dno, lecz momentalnie pociemniało mu w oczach. Członki stały się okropnie ciężkie, jakby ktoś wypełnił mu żyły płynnym żelazem. Walczył jeszcze przez chwilę z opadającymi powiekami, po czym legł na biurko i zachrapał przeciągle. Wypływająca z kącika ust strużka srebrnej śliny zniknęła w gęstej brodzie.

– Nareszcie! Teraz można usiąść, wziąć dobrą książkę i wygrzać stopy przy kominku – ucieszył się Molty i zaczął wychodzić z pokoju, by zrealizować swój plan.

Ogień w palenisku przygasł do tlących się leniwie bierwion. W pokoju zrobiło się duszno, jakby nikt nie wietrzył go od kilku dni. Z daleka dobiegło do elfa stłumione „Hoł! Hoł! Hoł!”, a zaraz za nim nieprzyjemny, wypełniony wrogością i szyderstwem rechot. Mikołaj mruknął coś przez sen, skrzywił się w przerażeniu jakby dręczony sennym koszmarem. Tymczasem za jego plecami gęstniał cień, przybierając postać dwunożnej, karykaturalnej istoty.

Molty struchlały z przerażenia patrzył prosto w twarz szczerzącej się istoty. Poczuł na skórze palące spojrzenie rubinowych ślepi. Nawet nie zarejestrował jak tuż obok niego na podłodze wylądował duży czerwony worek.

– Ja nie chciałem, ja… – zdołał wykrztusić ostatnie w swoim życiu słowa.

Zapadła cisza, którą przerwało ciche warknięcie. Stwór pochylił się nad grudką węgla, leżącą na dywanie. Pochwycił ją owłosioną łapą i z wyraźną lubością wpakował do ust. Chrzęst miażdżonego zębami węgla, mieszał się z mlaśnięciami rozdwojonego, długiego jęzora. Obrzucił pogardliwym wzrokiem śpiącego Mikołaja i niespiesznie wylazł z gabinetu.

Dotrwałeś do końca?

Oceń tekst!

Średnia ocen 0 / 5. Liczba głosów: 0

Żadnych głosów - bądź pierwszy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *